Szedł po trawie rzucając zwielokrotniony cień i był zupełnie ogłuszony tymi wszystkimi śmierciami chociaż minutę temu myślał, że jest na nie przygotowany. Ciągnęło go z powrotem do wieży, chciał ją wysadzić w powietrze i dokończyć to, co oni rozpoczęli, ale najpierw trzeba było sprawdzić, co się dzieje z Kopytem. Znalazł Mema tuż przy ogrodzeniu. Memo był ranny. Najpewniej chciał się wycofać i czołgał się ku drutom, dopóki nie stracił przytomności. Maksym położył Generała obok niego i znów pobiegł do wieży. Dziwnie było pomyśleć, że te nieszczęsne dwieście metrów można teraz spokojnie przejść, niczego się nie obawiając.
Zaczął mocować miny do wsporników, dla pewności po dwie sztuki do każdego. Miał czas, ale się spieszył. Generał broczył krwią, a gdzieś pędziły szosą ciężarówki z legionistami i poderwany na alarm Gaj wraz z Pandim trząsł się teraz na kocich łbach, a w okolicznych wsiach już zbudzili się ludzie. Mężczyźni chwytali siekiery i strzelby, dzieci płakały, a kobiety przeklinały krwawych szpiegów, przez których nie ma snu ani spokoju. Maksym czuł, że siąpiąca deszczem ciemność dokoła ożywa, porusza się, staje się niebezpieczna i groźna…
Zapalniki były obliczone na pięć minut. Włączył je kolejno i pobiegł z powrotem do Generała i Mema. Coś go niepokoiło. Poszukał oczami i zrozumiał, że to Ordia. Biegiem, patrząc pod nogi, żeby się nie potknąć, wrócił do niej, zarzucił lekkie ciało na ramię i znów biegiem do ogrodzenia, do północnej wyrwy, gdzie męczyli się Memo i Generał. Ale już niedługo przestaną się męczyć. Zatrzymał się koło nich i obrócił się ku wieży.
I oto spełniło się bezsensowne marzenie spiskowców. Miny wybuchły szybko jedna po drugiej, podstawa wieży zasnuła się dymem, a potem oślepiające ognie zgasły i stało się zupełnie ciemno. W ciemności coś zgrzytnęło, zahuczało, łupnęło o ziemię, podskoczyło z jazgotem i znów grzmotnęło.
Maksym popatrzył na zegarek. Było siedemnaście po dziesiątej. Oczy przywykły do ciemności i znów rozróżniały poszarpane ogrodzenie, znów dostrzegły wieżę. Wieża leżała opodal bunkra, który ciągle się jeszcze palił. Jej strzaskane wybuchem podpory sterczały w powietrzu.
Generał ocknął się i wychrypiał:
— Kto tu jest?
— Ja — powiedział Maksym i pochylił się nad nim. — Trzeba już uciekać. Gdzie pana trafiło? Może pan iść?
— Poczekaj — powiedział Generał. — Co z wieżą?
— Wieża jest gotowa — odrzekł Maksym.
— Niemożliwe — zdziwił się Generał podnosząc się. Massaraksz! Czyżby?… — — Zaśmiał się i znów się położył. — Słuchaj, Mak, mam zupełną pustkę w głowie… Która godzina?
— Dwadzieścia po dziesiątej.
— Więc to prawda… Wykończyliśmy ją… Zuch jesteś… Czekaj, kto tu obok leży?
— Kopyto — powiedział Maksym.
— Oddycha — powiedział Generał. — A kto jeszcze żyje?… Kogo tam masz?
— To Ordia — powiedział Maksym z trudem.
Generał przez chwilę milczał.
— Ordia… — powtórzył niezdecydowanie i wstał chwiejąc się na nogach. — Ordia — powtórzył znowu i przyłożył dłoń do jej policzka. Przez jakiś czas milczeli. Potem Memo zapytał ochrypłym głosem:
— Która godzina?
— Dwadzieścia dwie minuty — odrzekł Maksym.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał Memo.
— Trzeba uciekać — powiedział Maksym.
Generał odwrócił się i ruszył ku wyrwie w ogrodzeniu. Mocno się zataczał. Wówczas Maksym pochylił się, zarzucił na drugie ramię ciężkiego Mema i poszedł za nim. Dopędził Generała, który się zatrzymał.
— Tylko rannych! — powiedział Generał.
— Doniosę — powiedział Maksym.
— Wykonuj rozkaz — powiedział Generał. — Tylko rannych.
Wyciągnął ręce i pojękując z bólu objął ciało Ordii. Nie mógł go utrzymać i od razu położył na ziemi.
— Tylko rannych — powiedział zmienionym głosem. — Biegiem, marsz!
— Gdzie jesteśmy? — zapytał Memo. — Kto tu jest? Gdzie jesteśmy?
— Niech pan się chwyci za mój pas — powiedział Maksym do Generała i pobiegł. — Memo krzyknął i zwiotczał. Głowa mu się chwiała, ręce bezwładnie latały, a nogi biły Maksyma po plecach. Generał z głośnym świstem wciągając powietrze biegł za nim trzymając się za pas.