Ale w ogóle podoba mi się moja dziupla. Odpoczywam tu, bo w innych pokojach czuję się jak w gołym polu, ani się gdzie ukryć przed ostrzałem… Co prawda, mój pokój podoba się tylko mnie jednemu. Korniej popatrzył, nic nie powiedział, ale moim zdaniem był niezadowolony. To zresztą jeszcze pół biedy. Możecie mi wierzyć albo nie, ale ten mój pokój sam sobie się nie podoba. A może nawet całemu domowi. Czy też, mleko jaszczurcze, tej niewidzialnej sile, która tu wszystkim kieruje. Chwila roztargnienia i patrzę — nie ma krzesła. Albo lampy pod sufitem. Albo żelazna skrzynia przemienia się w taką niszę, w której oni trzymają mikroksiążki…
O, na przykład teraz. Patrzę — nie ma nocnej szafki. To znaczy jest, tylko to nie moja szafka ani nie Geparda i w ogóle nie szafka, tylko diabli wiedzą co — jakiś półprzeźroczysty przedmiot. Bogu dzięki, że chociaż papierosy zostały w nim, jak były. Najmilsze, mojej własnej roboty. Siadłem na swoim ulubionym krześle, zapaliłem papierosa i unicestwiłem ten przedmiot. Mówiąc szczerze — z wielką przyjemnością. A szafkę ustawiłem z powrotem tam, gdzie stała. I numer sobie przypomniałem — 0064. Nawet nie wiem, co ten numer oznacza.
No więc siedzę, palę, patrzę na swoją szafkę. Jakoś spokojniej zrobiło mi się na sercu, w pokoju przyjemny półmrok, okno wąskie, w razie czego można się wygodnie ostrzeliwać. Aby było czym. I zacząłem zastanawiać się, co by tu postawić na szafce. Myślałem, myślałem, aż wymyśliłem. Zdjąłem z szyi medalion, otworzyłem wieczko i wyjąłem portret jej wysokości. Oprawiłem go w ramkę, jak potrafiłem, ustawiłem na środku, znowu zapaliłem, siedzę i patrzę w przepiękną twarz Dziewicy Tysiąca Serc. My, Waleczne Koty, do samej naszej śmierci jesteśmy jej rycerzami i obrońcami. Wszystko, co w nas dobre, do niej należy. Nasza czułość, tkliwość i dobroć — to wszystko w nas od niej, dla niej i dla chwały jej imienia.
Siedziałem tak, siedziałem i nagle oprzytomniałem — w jakimż stanie ona mnie ogląda. Koszulka, spodenki, gołe ręce, gołe nogi… Tfu! Poderwałem się tak szybko, że krzesło upadło, otworzyłem szafę, zdarłem z siebie to niebiesko-białe paskudztwo i włożyłem własne ubranie — mundurową kurtkę i spodnie ochronnej barwy. Precz z sandałami, na nogi — ciężkie rude buty z krótką cholewką. Pas zaciągnąłem mocno, aż mi dech zaparło. Szkoda, że nie mam beretu, widocznie spalił się doszczętnie, tak że nawet oni nie potrafili go odtworzyć. A może sam go zgubiłem w tym zamieszaniu… Spojrzałem w lustro. Teraz to zupełnie co innego: zamiast zasmarkanego gówniarza, Waleczny Kot w całej okazałości — guziki błyszczą, Czarna Bestia na emblemacie szczerzy kły, sprzączka pasa na pępku jak przylutowana. Żeby tak jeszcze beret!… I nagle uprzytomniłem sobie, że ryczę
Mleko jaszczurcze! Znowu! Znowu ta lampa przemieniła się w jakiś kretyński świecznik. No, co tu można poradzić… Spróbowałem przerobić świecznik z powrotem na lampę, potem plunąłem i unicestwiłem to świństwo. Rozpacz mnie ogarnęła. Jak mam sobie z nimi dać radę, skoro z własnym pokojem nie mogę dojść do ładu! Ani z tym przeklętym domem. Podniosłem krzesło i znowu usiadłem. Dom. Myślcie sobie, co tam chcecie, ale z tym domem nie wszystko jest w porządku. Wydawałoby się nic prostszego, stoi sobie jednopiętrowy dom, obok zagajnik, w promieniu dwudziestu pięciu kilometrów dokoła goły step, w domu mieszka dwóch mężczyzn, ja i Korniej. I to wszystko. A więc mylicie się, to wcale nie wszystko.