Praz dva dni, viečaram, kali my z Chery siadzieli na maleńkaj kuchni, raptoŭna ŭvajšoŭ Snaŭt. Jon byŭ u kasciumie, sama sapraŭdnym, takim, jakija nosiać na Ziamli. U im Snaŭt zdavaŭsia vyšejšym, starejšym. Nie zviartajučy ŭvahi na nas, jon padyšoŭ da stała, schiliŭsia nad im i stojačy pačaŭ jesci z chlebam chałodnyja miasnyja kansiervy prosta z blašanki. Snaŭt čaplaŭsia rukavom za blašanku, i na im zastavalisia tłustyja plamy.
— Ty zaplamišsia, — papiaredziŭ ja.
— M-mm? — pramarmytaŭ jon z poŭnym rotam.
Snaŭt jeŭ tak, nibyta ŭ jaho niekalki dzion i makavaha zierniejka nie było ŭ rocie. Pasla naliŭ paŭšklanki vina, adnym hłytkom vypiŭ, vycier huby i, adsopšysia, pahladzieŭ na nas pačyrvaniełymi vačyma. Paviarnuŭšysia da mianie, Snaŭt pramarmytaŭ:
— Adpusciŭ baradu?.. Nu, nu…
Chery brazhała posudam u rakavinie. Snaŭt pačaŭ chistacca na abcasach, zmorščyŭsia, hučna cmoknuŭ, staraŭsia ačyscić zuby ad reštkaŭ ježy. Zdavałasia, što jon robić heta znarok.
— Tabie nieachvota halicca, praŭda? — spytaŭsia Snaŭt, nazojliva pazirajučy na mianie.
Ja nie adkazaŭ.
— Hladzi sam! — dadaŭ jon praz chvilinu. — Prosta raju tabie. Hibaryjan taksama nie chacieŭ halicca.
— Idzi spać, — adkazaŭ ja.
— Što? Niama durniaŭ! Davaj lepš patałkujem. Słuchaj, Kielvin, a mo jon choča nam dabra? Mo jon choča nas aščaslivić, tolki nie viedaje jak? Jon čytaje ŭ našych hałovach žadanni, a ŭsviedamlajucca ŭsiaho tolki dva adsotki niervovych pracesaŭ. Značyć, jon viedaje nas lepš, čym my sami. Tamu jaho treba słuchacca. Treba zhadžacca z im. Razumieješ? Ty nie chočaš? Čamu, — płaksiva spytaŭsia Snaŭt, — čamu ty nie holišsia?
— Pierastań, — marmytnuŭ ja, — ty pjany.
— Što? Pjany? JA? A što? Čamu čałaviek, jaki z usimi svaimi bebachami piorsia z adnaho kanca Hałaktyki ŭ druhi, kab daviedacca, čaho jon varty, čamu jon nie moža napicca? Čamu? Ty vieryš u asablivuju misiju čałavieka, Kielvin, ha? Hibaryjan, jašče kali haliŭsia, raskazvaŭ mnie pra ciabie… Ty mienavita taki, jak jon kazaŭ… Tolki nie chadzi ŭ łabaratoryju, a to jašče straciš vieru… tam tvoryć Sartoryus, naš Faŭst navyvarat, jon šukaje srodak ad niesmiarotnasci. Viedaješ? Apošni rycar sviatoha Kančatku, tolki hetki i moh zjavicca siarod nas… u jaho ŭžo była niebłahaja ideja — praciahłaja ahonija. Dobra, praŭda? Agonia rierrietua[4]… sałomka… sałamianyja kapielušy… jak ty možaš nie pić, Kielvin?
Jaho vočy, amal što nieviduščyja ŭ zapuchłych paviekach, spynilisia na Chery, jakaja nieruchoma stajała la sciany.
— O, čaroŭnaja Afradyta, narodžanaja z pieny, na tvajoj dałoni boskaja adznaka, — pačaŭ dekłamavać Snaŭt i papiarchnuŭsia smiecham. — Amal što… padobna… praŭda, Kiel… vin?.. — ledź vymaviŭ jon praz kašal.
Ja pa-raniejšamu zachoŭvaŭ spakoj, ale pastupova jon pierachodziŭ u chałodnaje šalenstva.
— Pierastań! — prašypieŭ ja. — Pierastań i vyjdzi!
— Ty vyhaniaješ mianie? Ty taksama? Haduješ baradu, vyhaniaješ mianie? Tabie nie patrebny maje prapanovy i parady? A ja ž — tvoj vierny siabar pa zorkach. Kielvin, davaj adčynim donnyja luki i pačniom kryčać jamu tudy, uniz, mo jon pačuje? Ale jak jaho imia? Uiaŭlaješ, my paprydumlali nazvy ŭsim zorkam i płanietam, a mo ŭ ich užo byli nazvy? My ž uzurpatary! Pasłuchaj, davaj pojdziem tudy! Pačniom kryčać… Skažam jamu, u što jon nas pieratvaryŭ, chaj jon spałochajecca… pabuduje nam srebnyja simietryjady, i pamolicca za nas svajoj matematykaj, i pašle nam skryvaŭlenych aniołaŭ, i jaho pakuty buduć našymi pakutami, jaho strach — našym stracham, i pačnie jon malić nas pra kaniec. Bo ŭsio heta — i jon sam, i toje, što jon robić, malitva pra kaniec! Čamu ty nie smiaješsia? Ja ž žartuju. Kali b ludzi mieli bolšaje pačuccio humaru, mo da hetaha i nie dajšło b. Ty viedaješ, čaho choča Sartoryus? Jon choča pakarać jaho, hety Akijan, choča prymusić jaho kryčać usimi viaršyniami adrazu… Ty dumaješ, jon nie pasmieje pradstavić taki płan areapahu sklerotykaŭ, jaki pasłaŭ nas siudy adkuplacca ad nie našaj viny? Ty maješ racyju, jon spałochajecca… spałochajecca z-za sałamianaha kapieluša. Pra jaho jon nikomu nie kaža, na heta ŭ našaha Faŭsta nie chopić advahi…
Ja maŭčaŭ. Snaŭt usio macniej chistaŭsia na nahach. Slozy ciakli pa jaho tvary i padali na kascium.
— Chto heta zrabiŭ? Chto z nami heta zrabiŭ? Hibaryjan? Hize? Ejnštejn? Płaton? Jany ž złačyncy, razumieješ? Padumaj, u rakiecie čałaviek moža łopnuć jak burbałka, abo zasmažycca, abo chutka sydzie kryvioj, što navat i kryknuć nie paspieje, a pasla tolki kostački hrymieć buduć na arbitach Ńiutana z papraŭkaj Ejnštejna. Voś tabie i cacki prahresu! A my — brava, napierad pa słaŭnym šlachu! I voś pryjšli i siadzim u hetych katuchach, nad hetymi talerkami, siarod niesmiarotnych rukamyjnikaŭ, z atradam viernych šafaŭ i addanych kłazietaŭ… Stali javaj našyja mary… pahladzi, Kielvin. Ja bałbaču pa pjancy, ale ž niechta musić heta skazać. Pavinien ža niechta ŭ rešcie rešt?.. A ty, niavinnaje dzicia, siadziš tut, na bojni, ščecciu zaros… A čyja vina? Sam sabie i adkažy…