Czas do przyjazdu pana Muldgaarda spedzili'smy w kuchni w stanie przygnebienia i przerazenia, starajac sie nie spoglada'c w strone pokoju, sluchajac wyja'snie'n Elzbiety i usilujac przekona'c Alicje, ze jednak nie nieznajomego nieboszczyka mialam na my'sli, m'owiac o niespodziance. Zosia nie mogla mi darowa'c proroczej wypowiedzi. Na zmiane powtarzala, ze nieszcze'scia chodza parami, co brzmialo do's'c fatalistycznie, lub tez obarczala mnie wina za prowokowanie glupich wydarze'n.
— Przynie'scie tutaj te winogrona (
— Wykluczone (
— Nie kl'o'ccie sie (
Elzbieta kontynuowala wyja'snienia (
— Kochal sie we mnie (
— Przynie'scie tutaj te winogrona, niech je chociaz zjemy! — zazadala w ko'ncu w przygnebieniu z nadzieja dostarczenia przynajmniej jakiej's pociechy Alicji.
— Wykluczone! — zaprotestowal Pawel. — Nie wolno nic rusza'c przed przybyciem policji!
— Nie kl'o'ccie sie — powiedziala niecierpliwie Alicja. — m'ow, co dalej. I co ten Kazio?
Elzbieta kontynuowala wyja'snienia, rozpoczete w obliczu strasznej postaci na kanapie.
— Kochal sie we mnie — powiedziala do's'c obojetnie. — Dlatego wla'snie tu siedzial. To ten, o kt'orym ci wczoraj chcialam powiedzie'c. Ten, kt'ory widzial morderce.