czasu nie miał. W zamian za to postanowił dołączyć ich do Szóstek.
Wśród tych trzydziestu czterech strażników była Trzecia Dziesiątka z Ósmej Kompanii
Jedenastego Pułku, która utraciła swojego podoficera w drodze na wschód. Utraciła w tak
niejasnych okolicznościach, że po trzymiesięcznym śledztwie odstawiono ich na bok, rzecz
bez precedensu, bo Górska Straż zazwyczaj wyjaśniała każdą taką sprawę do końca. Ale ta
dziesiątka szła w zaparte i nikt – nawet Szczury – nie potrafił dociec, co zaszło. Pozostali
mieli na koncie taką liczbę wykroczeń i nagan, że od stryczka dzieliło ich zazwyczaj jedno
krzywe spojrzenie na oficera. I większość popełniła te wykroczenia już na miejscu, w
Olekadach. Przynajmniej tak wynikało z dokumentów, które Kenneth dostał z dowództwa.
Trzydziestu czterech ludzi i ani jednego podoficera.
Andan pierwszy pokręcił głową.
– Jest pan pewien, panie poruczniku, że nie napluł mu pan do zupy? Albo, no nie wiem...
nie zdeptał przypadkiem grządki ulubionych nasturcji?
Andan kiepsko żartował. Mimo to VeIergorf klepnął go w ramię, krzywiąc wytatuowaną
twarz.
– Dobre. Ale Czarny nie lubi tych... nasrucji, czy jakoś tak. Co do zupy, to nie jestem
pewien.
Siedzieli w szałasie, wprost na klepisku. Między nimi leżał rozkaz z pieczęcią Czarnego i
sterta papierów. Tutejsza wojskowa biurokracja nie różniła się od tej w innych pułkach i
każdy z nowo przybyłych żołnierzy był już wciągnięty w jej tryby. Najczęściej oznaczało to
kartkę papieru z imieniem, nazwiskiem, stopniem i krótkim przebiegiem służby. W
przypadku niektórych Stajennych kartki zostały już zapisane obustronnie.
Kenneth postanowił, że zanim pójdą po nowych żołnierzy, zapozna dziesiętników z
rozkazami. Reszta kompanii w tym czasie rozłożyła się wokół obozu, czyszcząc broń,
natłuszczając ekwipunek, ćwicząc i udając, że nagłe zebranie dowódców w ogóle jej nie
interesuje.
– Przymknijcie się, to nie jest zabawne. Chcieliśmy posiłków, to je mamy. Tylko że, do
cholery, trafiło nam się coś, czego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Zacznijcie więc
myśleć. Proszę.
– Powiedział pan „proszę”? – Bergh uniósł brwi.
– Tak. – Kenneth uśmiechnął się bez śladu wesołości. – Tak jak Czarny do mnie. To
żebyście wiedzieli, jak jest źle. Dostaliśmy trzydziestu czterech ludzi, w tym żołnierzy
podejrzewanych o zabójstwo podoficera i kilkunastu takich, którzy powinni dawno siedzieć w
ciemnicy. Ani jednego dziesiętnika. Który z was odda własnych ludzi zastępcy i przejmie nad
nimi kontrolę?
Zapadła cisza. Cała trójka znalazła nagle niesłychanie interesujące rzeczy na klepisku i
ścianach szałasu.
– Tak myślałem. Będzie trzeba wyznaczyć podoficerów z tej gromadki, ale nie wcześniej
niż za kilka dni, gdy przekonam się, który ma do tego dryg. Na początek brąz z czernią, żeby
było wiadomo, kto jest wyższy szarżą.
Kilka kiwnięć głowami potwierdziło słuszność tej decyzji.
– Zgodnie z tym – wskazał na rozkaz takim gestem, jakby to był krowi placek – mamy
ich przejąć do wieczora. Jest jeszcze trochę czasu. Kto ma znajomych w Ósmej?
– Ja. – Andan skinął głową. – Dwóch moich znajomych tam służy.
– Dobrze. Popytasz ich o tę dziesiątkę, której podoficerowi nagle i tajemniczo się zmarło.
– Nie zmarło – brodaty dziesiętnik pokręcił głową – tylko zaginęło. W połowie drogi na
wschód. Poszedł na patrol ze swoimi ludźmi i znikł, a oni nie potrafią powiedzieć, co się z
nim stało. Tyle wiem.
– Więc podpytasz o resztę. Ludzie nie znikają ot, tak sobie, a Straż nie zostawia swoich w
górach bez wyjaśnienia, co się z nimi stało. Musi w tym być coś więcej. Varhenn, ty pogadasz
z kuzynami, chcę wiedzieć, ile się da, o pozostałych, te papiery wyglądają paskudnie, ale aż
tak źle, do cholery, być nie może. Niektórzy z nich mają za sobą po kilkanaście lat służby,
dawno by ich wyrzucono albo powieszono, gdyby zarabiali nagany w takim tempie, jak tu.
Odkąd przybyli do Kehlorenu, Velergorf uznał za swój obowiązek nawiązywanie
znajomości ze wszystkimi dziesiętnikami, jakich spotkał, ze szczególnym uwzględnieniem
tych pochodzących z Bergen. Kuzyni, jak ich nazywał, przyjmowali go ze szczerą radością, a
tradycyjne bergeńskie rozrywki, jak rzucanie toporem do celu albo ciskanie
pięćdziesięciofuntowym głazem, gromadziły zawsze spory tłumek kibiców. Kenneth dopiero
obserwując przegląd kompanii pochodzących z pułków rozrzuconych wzdłuż całego
Wielkiego Grzbietu, dostrzegł, że w niemal każdej znajdowali się żołnierze z
charakterystycznymi klanowymi tatuażami na twarzach i wierzchach dłoni. „Lubimy
zwiedzać świat”, mruknął zapytany o to Velergorf. I zaraz dodał „Jak jakiś młodzik coś
przeskrobie, to najczęstszą karą jest kilkuletnie wygnanie z rodzinnych stron. To co ma robić
ktoś bez ziemi i pieniędzy, potrafiący tylko toporem machać? Ma do wyboru wojsko albo