Читаем Niebo ze stali полностью

księżniczki, ale jeszcze nie przedstawił wstępnego planu wizyty. Nie sądzę jednak, by miało

to potrwać dłużej niż siedem dni. Raczej nie spodziewajcie się balów i przyjęć, może będzie

jedno lub dwa polowania i trochę popisywania się bogactwem i znaczeniem. A może nie,

wiosna to czas, w którym miejscowi hrabiowie i baronowie doglądają raczej pierwszych robót

na polach, wypędzania owiec na hale, i tak dalej. Musicie cały czas pamiętać, że tak naprawdę

to prowincjonalna szlachta. Tutejsze ziemie są niezbyt urodzajne, a dzierżawy nie przynoszą

wielkich zysków. W centralnych prowincjach, na Stepach czy dalekim Południu co bardziej

obrotny kupiec może mieć większy dochód roczny z kilku wypraw handlowych niż nasz

hrabia ze wszystkich ziem. Der-Maleg ma na tym punkcie spory kompleks. Już od dawna

żaden ze znaczących rodów z centralnych prowincji nie próbował wżenić się w olekadzką

arystokrację, a jedyna córka hrabiego musiała w końcu wyjść za tutejszego barona. To rzecz,

o której nie wspomina się głośno. Wbrew temu, co głoszą, ich starania o zachowanie

czystości krwi są po części wymuszone koniecznością. W całych Olekadach są tylko cztery

hrabiowskie rody, skoligacone już do tego stopnia, że dalsze małżeństwa między nimi

zakrawają na kazirodztwo. Wszyscy to kuzyni i kuzynki pierwszego, drugiego i trzeciego

stopnia. – Besara uśmiechnęła się miło. – Jeszcze jakieś pytania?

I tak to wyglądało, każde pytanie, choćby o czas, powodowało istny słowotok, w trakcie

którego nauczycielka zalewała je masą informacji. Mniej lub bardziej potrzebnych, lecz

podawanych z taką swobodą, jakby czytała je z opasłej księgi, a nie wyciągała z zakamarków

pamięci. Mimo wszystko Kailean miała dość.

– Pytałam tylko jak długo – wymamrotała. – Nie muszę wiedzieć wszystkiego o każdym

z lokalnych hrabiątek. Wychowałam się w tych okolicach. Wiem, jacy są.

Spodziewała się lodowatego spojrzenia i wysoko uniesionych brwi. Zamiast tego Besara

lekko przechyliła głowę, wydęła wargi.

– Ekkenhard nie przekazał mi tych informacji – mruknęła takim tonem, że Kailean od

razu zrobiło się żal Szczura. – To źle. Mogą cię rozpoznać? Hrabia lub któryś z jego

zarządców?

Spojrzały na siebie z Dagheną – jakimi ścieżkami, do licha, krążą myśli tej kobiety? Od

razu, w pół uderzenia serca doszła do sedna. Może paplać jak podpita przekupka, ale ani na

chwilę nie zapomina o głównym celu ich misji. Kim właściwie jest? Bo że Ekkenhard ją

szanuje, widać od razu.

Kailean wzruszyła ramionami.

– Mógł nie wiedzieć – rzuciła krótko. – A ja i tak nie mam zamiaru wysłuchiwać

dziesięciu tysięcy plotek za każdym razem, gdy otworzę usta. I nie, nie sądzę, by mnie

rozpoznali, gdy wyjeżdżaliśmy stąd, byłam taka. – Wyciągnęła rękę na wysokość ramienia. –

Mała, chuda, zabiedzona. Nikt mnie nie pozna.

– Masz ciekawy kolor oczu, moje dziecko. Zielony. To rzadkość nawet wśród

meekhańskich dziewcząt. Ale trudno, w tak krótkim czasie nic z tym nie zrobimy. I widzę, że

doszłyśmy do miejsca, z którego nie ruszymy bez odrobiny – kolejne wydęcie warg –

szczerości. Dobrze, wasza wysokość, Inro, zapraszam do stołu na wczesną kolację.

Ich spojrzenia powędrowały do stojącego na blacie koszyka.

– Tak, moje drogie. Dziś będzie inaczej. Żadnych wojskowych racji z zamkowej kuchni.

Ich nauczycielka rozłożyła na stole biały obrus, kilka talerzyków, komplet sztućców i

kryształowych kielichów. Na koniec wyciągnęła butelkę wina i zawinięte w przetłuszczony

pergamin ciasto.

– Nie uwierzycie, co można znaleźć w takim zamku, jeśli człowiek wie, gdzie szukać.

Siadajcie.

Usiadły, dziwnie onieśmielone, bo obrus lśnił jedwabnym haftem, a wypolerowane

łyżeczki były ze srebra. Na dodatek talerzyki wyglądały jak najprawdziwsza cesarska

porcelana. Wydawało się, że blask świec prześwietla je na wylot.

Besara nie sprawiała wrażenia szczególnie przejętej. Raz-dwa nałożyła im po kawałku

ciasta i napełniła kielichy.

– Spróbujcie – poleciła.

Ciasto pachniało orzechami i miodem, a smakowało tak, że człowiek miał wrażenie,

jakby wszystkie aromaty lata urządziły sobie spotkanie na jego języku. Kailean przełknęła

pierwszy kęs i już niosła do ust drugi.

– Mmm, gratulacje dla kucharza...

– Och, dziękuję, starałam się. W tej służbie człowiek uczy się różnych pożytecznych

rzeczy.

– Więc jednak służba. Nora?

– Oczywiście. Od trzydziestu lat.

– Zaczynałaś jako niemowlę?

Besara uniosła brwi w taki sposób, że Kailean poczuła się głupio.

– Komplement powinien być jak muśnięcie płatkiem róży, a nie jak walnięcie

buzdyganem, droga Inro. W tym drugim przypadku staje się obelgą, bo sugeruje, że ofiara nie

potrafi zrozumieć subtelności.

– Ofiara?

– Komplementy służą wabieniu, przekupywaniu i zdobywaniu zaufania. Działają jak

Перейти на страницу:

Похожие книги