zdesperowanemu człowiekowi wystarczy uderzenie serca, by rozstać się z życiem. A ty, Inro?
– Nic. Nie znam się na aspektach i innych takich. A wasi czarodzieje? – powtórzyła
Kailean.
Kielich powędrował w górę. Nawet pijąc, Besara nie spuszczała z niej oczu.
– Aspekty są poplątane. Wszystkie. I na miejscach zabójstw, i tam, gdzie ludzie po prostu
znikali. Nie trzymają się żadnego sensownego wzoru. Nie da się ich dopasować ani do Koła
Wenherissa, ani do Monzelskiego Dębu. Ani do innych wzorników. W tej wieży znaleźliśmy
ślady Zęba, Czarnego Mchu, Oleju i Strumyka. Te aspekty leżą po przeciwnych stronach
Koła, na różnych gałęziach Dębu. Nie słyszałam o ani jednym czarodzieju, który władałby
nimi jednocześnie. A gdyby to było dwóch lub trzech magów, ich czary by sobie
przeszkadzały, Ząb i Olej znoszą się nawzajem... Poza tym nasi czarodzieje twierdzą, że tych
aspektów raczej tam nie używano, lecz je po prostu silnie wzburzono. I jak widzę po waszych
minach, nie macie najmniejszego pojęcia, o czym mówię.
Kailean posłała jej uroczy uśmiech, zatrzepotała rzęsami.
– My jesteśmy proste dziewuchy ze Stepów, nauczone tylko z łuku strzelać i szablą
obracać. Gdzie nam tam do tych wszystkich czarów, kół i drzew. To meekhańscy czarodzieje
wymyślili sobie, że Moc można uwięzić na pergaminach, opisać, zważyć i zmierzyć. Oraz że
ponazywanie jej pozwoli ją okiełznać. A gdy ci czarodzieje spotykają na drodze Pomiotnika,
szczają ze strachu pod siebie, bo im się wszystkie te aspekty mylą.
– To nie Pomiotnicy mordują, ich smród jest inny. Potrafimy to rozpoznać i wy też, jak
sądzę.
– Ale nie rozpoznamy czegoś, czego na oczy nie widziałyśmy. Próżna gadka. Do tej pory
kiedy w moim otoczeniu ktoś sięgał po Moc, nie traciłam czasu na rozważania czy to aspekty,
przywoływanie duchów, demonów, czy puszczanie bąków, tylko albo szyłam do tego kogoś z
łuku, albo uciekałam. Taki los.
Besara zmarszczyła brwi i Kailean zrozumiała, że po raz pierwszy wyprowadziła ją z
równowagi.
– To nie było miłe, dziewczyno. Nie lubię bezczelności.
– A ja lekceważenia. Miało być szczerze, a opowiadasz nam historie o tym, że nic nie
wiesz, po czym czekasz, aż zdradzimy ci swoje sekrety.
– Twierdzisz, że coś ukrywam?
– Ja to wiem. Pilnujesz, żebyśmy jadły, ile się da, i raz po raz dolewasz nam wina, choć
sama ledwo upiłaś kilka łyczków. Nie przyszłaś porozmawiać, tylko pociągnąć nas za język.
Taka już jest natura szpiega, wykradać cudze tajemnice, nie zradzając własnych. Mam rację?
Starsza kobieta uśmiechnęła się. Ładnie, szczerze, otwarcie.
– Znakomicie. I pomyśleć, że Ekkenhard twierdzi, że z was to zwykłe głupie podfruwajki,
dobre jedynie do ogrzania łoża.
Kailean nie dała się nabrać ani na uśmiech, ani na podziw w głosie.
– A teraz próbujesz skierować nasz gniew na kogoś innego.
Tym razem Besara uśmiechnęła się samymi oczami.
– Dobrze... Bardzo dobrze. – Nałożyła sobie potężną porcję ciasta i dolała wina. – Lepiej,
niż sądziłam. A więc od tej pory ani słowa na temat magii, misji czy też jakichkolwiek
tajemnic. Dopóki ciasto się nie skończy, rozmawiamy tylko o mężczyznach i dlaczego są tacy
głupi.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia, jednocześnie odsunęły talerzyki i uśmiechnęły się
szelmowsko.
– A więc słuchamy, pani Besaro.
* * *
– No więc? Coś jeszcze? – Kenneth przyjrzał się uważnie Andanowi, który właśnie dzielił
się informacjami wyciągniętymi od znajomych z Ósmej Kompanii. – Twój ziomek nic więcej
nie powiedział? Trzecia Dziesiątka wyszła poszukać lepszej drogi i po dwóch dniach wróciła,
meldując zaginięcie podoficera. Ósma natychmiast zaczęła poszukiwania. Szukali, szukali i
nic nie znaleźli, więc zostawili go w górach i pomaszerowali dalej? Tylko tyle?
– Tylko tyle, panie poruczniku. Ósma wyszła z koszar dość późno, zbliżała się zima, lada
dzień wszyscy spodziewali się śnieżyc i takiego mrozu, od którego stuletnie drzewa pękają na
pół. Nie mieli wyboru.
Kenneth podrapał się po nosie, potem po brodzie, wciąż nie spuszczając wzroku z
Andana. Coś w tej historii nie grało.
– Tego w dokumentach nie było. Czyli decyzja o zostawieniu podoficera Straży w górach
należała do dowódcy Ósmej, jak on się nazywa?
– Porucznik Salenw-leh-Mohenn.
– I ten leh-Mohenn pomaszerował w Olekady, porzucając własnego dziesiętnika, może
martwego, a może tylko rannego, zamiast przeczesać okolicę w promieniu dwudziestu mil,
tak?
– Właśnie tak, panie poruczniku. – Oczy Andana błysnęły.
– Nie rób mi tu takich min, Andan, tylko, do cholery, gadaj, dlaczego to Trzecia siedzi w
stajni, a nie dowódca kompanii?
– Bo ci chłopcy strasznie się mieszali w zeznaniach, panie poruczniku. – Brodaty
podoficer wykrzywił się ponuro. – Na początku twierdzili, że ten dziesiętnik, Alenth Fansoh
się nazywał, więc ten Fansoh wyszedł nad ranem rozejrzeć się po okolicy, w górę jakiegoś
strumienia, wydając rozkaz, by na niego czekali, i oni rzeczywiście czekali prawie do