– Ta informacja nie jest z tych, które ocalą wam życie, ale ma kluczowe znaczenie, jeśli
chodzi o zrozumienie miejscowej arystokracji. Oni są bardziej meekhańscy od samego
cesarskiego dworu. Kultywują tradycje i obyczaje, które w centralnych prowinqach odeszły
już w niepamięć. A jeden z tych zwyczajów pozbawił pierworodnego syna hrabiego prawa do
tytułu. Suknie, które masz nosić, droga Inro, wyglądają niemal tak samo, jak te sprzed trzystu
lat. Skromność, prostota, żadnych gorsetów, haftów czy ekstrawaganckich ozdób w stylu
koronkowego kołnierzyka. Tak ubierają się tutaj nawet hrabianki, jak przystało na córki, żony
i matki meekhańskich wojowników, zdobywców połowy świata. – Nawet gdyby od tego
zależało jej życie, Kailean nie potrafiłaby doszukać się w głosie Besary śladu kpiny. – Z tym
że ci tutaj, nasi hrabiowie i baronowie, przemienili pamięć o czynach przodków w coś w
rodzaju kultu, umacniającego meekhańskie prawo do dominacji nad innymi. I uważają, że
wszyscy powinni tak właśnie myśleć. W zamku hrabiego wszędzie wisi broń, tarcze, zbroje, a
malowidła przedstawiają wyłącznie sceny batalistyczne. Lecz tutejsza szlachta, mimo że tak
mocno podkreśla militarną tradycję Imperium, niezmiernie rzadko wstępuje do armii. Ma też
niewiele okazji, by wykazać się w walce: na wschodzie odgradzają ją od wrogów Olekady, na
zachodzie ma Law-Onee, spokojną i nudną prowincję, północną granicę trzyma Górska Straż.
Mimo wszystko niedobrze jest, jak by to powiedzieć, nie okazywać należytego podziwu dla
ich męstwa. Rozumiecie?
Obie skinęły głowami.
I pomyśleć, że dzień dopiero zbliżał się do wczesnego popołudnia. Sposób, w jaki ta
drobna kobieta nimi zawładnęła, mógł być znakomitym przykładem, jak w kwadrans
pozbawić kogoś samodzielności i własnej woli. Pani Besara potrafiła przemóc wszelkie
obiekcje i protesty kamienną miną i jednym uniesieniem brwi, któremu towarzyszyło krótkie
„To wasze życie, mnie tam nie będzie”. Na jej rozkaz zmieniały raz po raz stroje, póki nie
uznała, że ubrały się w odpowiednie suknie. Odebrała im broń, i to do ostatniego nożyka, po
czym kazała zapomnieć, jak się nią włada. W czasie śniadania i obiadu przeszły
przyspieszony kurs dobrych manier, do których zaliczało się między innymi nietrzymanie
łokci na stole, niesiorbanie, jedzenie małymi kęsami, niemówienie z pełnymi ustami,
używanie właściwej łyżki do gorących zup, właściwej do chłodników i właściwej do deserów.
Oraz absolutny, całkowity i bezwzględny zakaz bekania.
No i oczywiście przez cały czas Besara nie tyle mówiła, ile przemawiała, zalewając je
potokami informacji, mniej lub bardziej istotnych, lecz zawsze krążących wokół miejscowej
arystokracji. Potrafiła, jeśli jej nie przerwały, gadać przez dwie godziny, ucząc je
jednocześnie, jak chodzić, siedzieć, mówić, trzymać głowę i co w każdej z tych sytuacji robić
z rękami. A właściwie uczyła tego Kailean, bo Daghena miała prostszą rolę: pouśmiechać się,
porobić zdziwione miny, pozachwycać potęgą i majestatem rodu hrabiego. Jej nikt nie będzie
przesłuchiwał ani nie weźmie na spytki.
– Dobrze, teraz fryzura, ten kosmyk zapleć, dobrze, zwiąż, upnij. Nieźle, włosy z dołu
rozczesz jeszcze raz, podepnij na szczycie głowy, wyżej, niech odsłonią szyję. Dobrze, spinki.
Jedna tu, druga tu, szpilka do włosów, tak, ta z perłami, zawsze uważałam, że blondynki nie
powinny nosić szpil z perłami, bo giną w jasnych lokach, za to komuś z takim odcieniem
włosów nie pasuje nic innego. Wyglądają jak gwiazdy na nocnym niebie.
Kailean była gotowa przysiąc, że Daghena lekko się zarumieniła.
Cofnęła się o dwa kroki i, cholera, musiała przyznać, że Dag wygląda... jak prawdziwa
księżniczka. Wysoko upięte włosy odsłoniły smukłą szyję, twarz z wystającymi kośćmi
policzkowymi, małymi ustami i lekko skośnymi oczyma miała ten cudowny wyraz naiwności
i dziewczęcego rozmarzenia, który sprawiał, że większość mężczyzn gapiłaby się na nią jak
pies na kiełbasę. Nagle poczuła się dwa razy brzydsza, w tej swojej prostej sukience i byle
jakiej fryzurze.
– Dobrze. – Besara nareszcie sprawiała wrażenie zadowolonej. – Co prawda możesz
wyglądać dziesięć razy lepiej, ale nie przesadzajmy. W końcu jej książęca wysokość jest w
podróży i nie ma czasu na fanaberie. Wieczorem jeszcze raz przećwiczysz to uczesanie. Do
waszego wyjazdu mamy kilka dni, sądzę, że zdążysz nauczyć się jeszcze czterech lub pięciu
takich fryzur. Więcej wam nie będzie potrzebne.
Kailean uniosła dłoń i – sama tym zaskoczona – dygnęła lekko. Nagrodą był szeroki
uśmiech.
– Mam pytanie, pani Besaro, dlaczego nie będzie potrzebne?
– A jak myślisz, skarbie, ile czasu tam spędzicie? Miesiąc? Dwa? Sądzisz, że gościnność
Cywrasa-der-Malega to zniesie? Będziecie tam pięć do siedmiu dni. Jeszcze nie nadeszła
odpowiedź ile konkretnie. Dwór hrabiego zapewnił, że jest zachwycony kaprysem