zbójowanie. To już taka tradyqa, że idzie się do Straży. A potem niektórzy zostają na stałe.
Jak ja”.
Kenneth wtedy taktownie nie zapytał, co takiego przeskrobał sam Velergorf. I nadal nie
miał takiego zamiaru. Odwrócił się do Bergha.
– Jak psy?
– W porządku, panie poruczniku. – Dziesiętnik wyraźnie się zdziwił. – Cały tuzin.
– Dobrze. Jak przyjdą nowi, dopilnujesz, żeby nauczyły się ich zapachów.
– Tak jest! – Bergh wyglądał na zadowolonego, z psami poradzi sobie bez problemów.
– Zanim postawimy nowe szałasy, musimy rozbić namioty.
– Będą trzymać wartę razem z nami, panie poruczniku? – Andan uniósł brwi. – Teraz,
gdy polujemy?
– To strażnicy, jak ty i ja. I albo będziemy ich traktować jak strażników, albo
wyprowadzimy w góry i przytrafi nam się mały wypadek, po którym zamelduję o zaginięciu
trzydziestu czterech żołnierzy. Poza tym nasze rozkazy nie zostały odwołane, siedzimy tu i
mamy na wszystko oko.
Dziesiętnicy pokiwali głowami.
– Bergh, zostajesz w obozie, rozstaw ludzi, potem wyślij kilka patroli z psami po okolicy,
do każdego dołącz tropiciela. Czarny chwalił się, że jego Bękarty podchodziły nas nocą. Chcę
wiedzieć jak i gdzie. Varhenn i Andan, poszukacie informacji o naszych uzupełnieniach, ja
przejrzę resztę papierów. Trzy godziny przed zachodem słońca spotkamy się jeszcze raz,
powiecie mi, czego się dowiedzieliście. A potem ich dołączamy.
Trzech mężczyzn zasalutowało jednocześnie.
– Do roboty.
* * *
– Plecy prosto, długie, wolne ruchy, nie zmuszaj ich na razie do układania się wbrew
naturze. Każde włosy lubią to robić po swojemu. Nie nachylaj się tak, trzymaj dystans. Jeśli
to ty będziesz umiała czesać księżniczkę, to hrabia nie wepchnie wam dodatkowej służącej w
tym celu. Ilu ma synów?
– Trzech, Ewensa, Aeryha i Ywrona. Pierwszych dwóch z pierwszą żoną, ostatniego z
drugą.
Kailean stała za plecami Dagheny i ją czesała. Dag miała włosy średniej długości, w sam
raz na zgrabny warkocz, i przez ostatnie lata chyba nic innego z nimi nie robiła. Taka fryzura
dobrze się sprawdza w czasie wściekłego cwału, walki czy noclegu na ziemi, z siodłem pod
głową. Kailean sama najczęściej zadowalała się właśnie nią, bo solidnie zapleciony warkocz
można nosić wiele dni. Mimo takiego traktowania włosy Dagheny pozostały piękne,
smoliście czarne, mocne i jednocześnie jedwabiste w dotyku. W porównaniu z nimi jej
własne, cienkie jak babie lato, delikatne i nijakie, mogły budzić jedynie współczucie.
– Który dziedziczy tytuł?
– Aeryh, drugi z braci. Pierworodny stracił nogę w wypadku sześć lat temu, a zgodnie z
tutejszą tradycją, kto nie zdoła samodzielnie przejść mili w tysiąc uderzeń serca, nie może
dziedziczyć.
– Tysiąc uderzeń serca, czyli...?
– Kwadrans.
– Skąd się wziął ten zwyczaj?
Kościany grzebień zamarł, po czym podjął pracę.
– Nie wiem, pani Besaro.
To była pierwsza rzecz, jaką ustaliły. Jeśli czegoś nie wiesz, mówisz to od razu, nie
kręcisz i nie bajdurzysz. To ułatwia pracę, powiedziała ich nauczycielka i stosowała tę zasadę
bezwzględnie. Tym bardziej że na początku ustaliła, iż za przyznanie się do niewiedzy nie
będzie kary, a za kręcenie – owszem. Na przykład zimna woda do mycia. I brak koszy z
gorącymi kamieniami.
Besara skinęła głową i wyjaśniła:
– Kiedy pierwszy cesarz Fregan-ken-Leow tworzył armię, powołał pod broń wszystkich
mężczyzn w Starym Meekhanie. Ale do ciężkiej piechoty, elity zdolnej oprzeć się furii
świętych legionów Sióstr Wojny, zaprzysięgał tylko tych, którzy ze stufuntowym
obciążeniem potrafili przebyć milę w kwadrans, czyli według tutejszej miary czasu w tysiąc
uderzeń serca. Powiedział wtedy: oto najlepsi, najpierwsi synowie miasta. Stąd zwyczaj, że
tytuł szlachecki dziedziczy ten z synów, który potrafi powtórzyć ten wyczyn. Oczywiście,
jeśli więcej dziedziców jest dobrymi piechurami, decyduje pierwszeństwo urodzenia. Nie
przestawaj czesać, niech twoje dłonie same zapamiętują rytm.
Starsza kobieta wstała z krzesła, wzięła ze stołu lampkę i obeszła dziewczyny dookoła.
Daghena siedziała sztywno wyprostowana, a tradycyjny strój verdańskiej księżniczki,
składający się z szerokiej spódnicy, bluzki ozdobionej kwietnymi wzorami i błękitnego
gorsetu, błysnął złotem i srebrem na haftach, guzikach i biżuterii. Kailean widywała nieraz w
obozach Verdanno tak ubrane dziewczyny, zwłaszcza te należące do znaczniejszych rodów, i
bez oporu przyznała, że jej przyjaciółka wygląda w nim lepiej niż większość rodowitych
Wozaczek. Sama musiała zadowolić się skromną, zieloną sukienką z prostym kołnierzem i
krótkimi mankietami. Dostała ich kilka, różniących się między sobą tylko kolorem. Od
ponurego brązu do zimnego błękitu. Na pewno nikt nie będzie miał wątpliwości, kto jest
panią, a kto sługą.
Besara skinęła zadowolona głową i kontynuowała: