– Podoficerskie doświadczenie, panie poruczniku. Jak człowiek chce mieć głowę na
karku, musi wiedzieć, kiedy trzymać gębę zamkniętą. Zwłaszcza gdy myśli o oficerach
Kwatermistrzostwa. Tylko że... przykład idzie z góry, panie poruczniku.
Kenneth zwolnił, rozluźnił się, otworzył zaciśnięte dłonie. Obejrzał się przez ramię i
gestem przywołał dziesiętników do siebie.
– Andan, czy rzeczywiście istnieje coś takiego, jak regulamin Regimentu Wschodniego?
– Tak, panie poruczniku. Bękarty mają kilka własnych przywilejów.
– A czy ich prawa stoją wyżej niż regulamin Straży?
– Nie. Nie mogą.
Porucznik pokiwał głową i wskazał na przysadzistą stajnię.
– Dobrze. Na razie siedźcie cicho i zróbcie przegląd tych naszych... uzupełnień.
Stajnie zbudowano pod samym murem. W Kehlorenie zawsze znajdowało się około
trzydziestu koni, bo twierdza mimo położenia pośrodku Olekadów była połączona z siecią
imperialnych szlaków, a na drodze konie wygrywały z pieszymi. Poza tym sama dolina,
strzeżona przez twierdzę, należała do dość dużych, więc dobrze było mieć możliwość
szybkiego wysłania ludzi na jej drugi kraniec.
Kenneth wiedział, że większość tutejszych zwierząt należy do rasy anwer, będącej
krzyżówką koni pociągowych, pospolitych na niższych terenach, i górskich kuców,
używanych na Północy od wieków. Po koniach z nizin Anwery odziedziczyły wzrost i
wytrzymałość, a po swoich górskich przodkach gęstą sierść, długie grzywy oraz odporność na
chłód i niewygody. I upór, który sprawiał, że górale czuli się z nimi jakoś spowinowaceni. To
była jedyna rasa koni, którą Wessyrczycy szczerze lubili.
Mimo wszystko zwierzęta musiały ustąpić w stajniach miejsca ludziom. Gdy otworzyli
wrota, większość strażników siedziała już lub leżała w pustych boksach, najwyraźniej
szykując się do odpoczynku. Na widok wchodzących żołnierze unieśli głowy, spoglądając na
przybyłych z niechęcią po czym powoli, jakby dźwigali na barkach stufuntowe ciężary,
zaczęli się podnosić.
Kenneth stanął w wejściu i czekał, dopóki wszyscy nie wstali. Oczywiście żadna dłoń
nawet nie drgnęła do salutu i za plecami już słyszał, jak Andan nabiera tchu. Przerwał mu
machnięciem ręki, rozglądając się tylko po Stajennych. Nie musiał pytać, czy ktokolwiek
raczył poinformować ich o tym, że dostają nowy przydział, bo tylko kilku było w miarę
ubranych.
– Kto was nadzoruje, strażnicy? – rzucił zamiast wstępu.
Przez chwilę panowała cisza.
– Jako przydzieleni do robót porządkowych podlegamy Kwatermistrzostwu – dobiegło z
cienia.
– Wystąp, żołnierzu.
W alejkę między boksami wyszedł niski, za to zbudowany jak byk strażnik. W jego
ruchach i spojrzeniu było coś, co sugerowało, że jest spięty jak gotowa do strzału kusza.
– Imię i nazwisko, strażniku.
– Fenlo Nur.
– Trzecia Dziesiątka z Ósmej, prawda?
Skinięcie głową i spojrzenie bykiem.
– Porucznik lyw-Darawyt, Szósta Kompania Szóstego Pułku z Belenden. Od teraz wasza
nowa kompania. Być może wydaje ci się, że jesteś na samym dnie, ale jeśli jeszcze raz
zapomnisz o salutowaniu starszemu stopniem, zapewniam cię, że zatęsknisz za stajnią. To
samo dotyczy reszty z was. Zrozumiano?
Kilkadziesiąt dłoni wykonało salut. Jedne wolniej, inne szybciej. Kenneth pokiwał głową
i oddał honory, mierząc ludzi wzrokiem. Młodsi i starsi, poznaczeni bliznami i zupełne
gołowąsy. I we wszystkich oczach bunt. To dobrze. Nie złamano ich.
Poczuł, jak stojący za jego plecami Andan poruszył się niespokojnie.
– Zaraz minie pierwszy kwadrans, panie poruczniku.
– Wiem. Zdążymy, zapewniam cię.
Coś musiało być w jego tonie, bo dziesiętnik cofnął się o krok i zamilkł.
– Nie wyglądacie dobrze. – Kenneth pokiwał głową. – To skutek tutejszego zaduchu, ale
świeże powietrze z pewnością poprawi wasze zdrowie. Za godzinę będziecie poza twierdzą,
w obozie kompanii. Ponieważ Kwatermistrzostwo ma mnóstwo obowiązków, więc pewnie po
prostu zapomnieli wam o tym powiedzieć, nie mówiąc już o wydaniu broni i ekwipunku. Na
szczęście pewien uprzejmy porucznik obiecał, że wszystko dla was przygotuje. Zbierać się!
W stajni wszczął się ruch. Nie była to jeszcze zwykła wojskowa kotłowanina, która
charakteryzowała zgrany oddział, ale w kilka chwil wszyscy byli ubrani i przygotowani do
drogi.
– Trzecia, wystąp!
Kilku żołnierzy wyszło na środek, Fenlo Nur zawahał się, wreszcie stanął na czele.
Kenneth pokiwał głową, zgodnie z raportem Nur był prawą ręką zaginionego dziesiętnika.
– Idziecie pierwsi. Reszta – ty, ty, was czterech i ci – za nimi. Teraz wy...
Ustawienie oddziału w jako takim szyku zajęło kilka chwil i dopiero teraz spostrzegł, co
mu nie gra.
– Gdzie wasze płaszcze?
Żołnierze milczeli, kilku opuściło wzrok.
– Nur?
Krępy strażnik popatrzył na niego wyzywająco.
– Dziś kazali nam je zdać. Tak jak wcześniej broń.
– Dzisiaj?
– Tak.
– Rozumiem. Widzisz tę linę? Zabierz ją ze sobą.