Odwracając się, Kenneth złowił spojrzenie Velergorfa. Starszy dziesiętnik zachował
kamienną twarz, ale jego oczy przypominały kawałki lodu.
Dotarcie do magazynu zajęło im kilka chwil, ale w tym czasie Kenneth miał
nieprzyjemną pewność, że każdy, ale to każdy w zasięgu wzroku śledzi ich rozbawionym
spojrzeniem. Jeśli Kwatermistrzostwo chciało się zabawić kosztem Stajennych i jego
kompanii, na pewno zadbało o to, by wszyscy wiedzieli.
W pokoju za biurkiem siedział ten sam oficer, a sądząc po leżącym przed nim stosie
zaostrzonych piór, zamierzał w najbliższym czasie napisać ośmiotomowy epos o wojnie z
koczownikami. Kenneth zatrzymał się przed nim i zasalutował.
– Szósta Kompania po broń i wyposażenie dla trzydziestu czterech ludzi.
Porucznik z Kwatermistrzostwa uniósł głowę, zmierzył spojrzeniem jego i stojących za
drzwiami żołnierzy, po czym spokojnie wyjął spod biurka małą klepsydrę.
– Kwadransówka, poruczniku. Od waszego wyjścia obróciłem ją już dwa razy, za chwilę
obrócę trzeci. Wtedy będziecie mieli kwadrans na załatwienie wszystkiego, lecz obawiam się,
że to za mało czasu. Najlepiej będzie, jak przyjdziecie jutro, tak po południu, dobrze? Nie
powiem dokładnie o której, ale jakoś to załatwimy. Ej! – Poderwał się z krzesła. – Co robisz?
Kenneth właśnie podchodził do drzwi, za którymi był ponoć magazyn. W środku znajdowało
się osiem wysokich regałów, nic specjalnego, kilka desek i drągów zbitych solidnie tak, by
moża na nich pomieścić sporo ciężkich rzeczy, a na każdym pęki strzał i bełtów, oszczepy,
włócznie, skrzynki i worki. Ostatni regał tonął w cieniu, na jego szczycie, dobre dziesięć stóp
nad ziemią, widniały większe pakunki.
– To te rzeczy? – zapytał spokojnie, a oficer Kwatermistrzostwa wykonał taki ruch, jakby
chciał wybiec zza biurka. W ostatniej chwili zrezygnował.
– Tak.
– Gdzie drabina?
Na twarzy biurokraty pojawił się uśmiech.
– Niestety, nie mamy. Akurat zabrano ją do naprawy. – Uśmiech się poszerzył. – No, ale
jutro będę ją miał. Na pewno. Dziś już nie dam rady wam pomóc.
Kenneth cofnął się od drzwi, wyprostował, strzepnął jakiś pyłek z płaszcza.
– Czy nie ma sposobu, żeby przedłużył pan czas otwarcia magazynu?
– Żadnego. – Oficer obrócił klepsydrę i z teatralnie zakłopotaną miną wskazał
przesypujący się piasek. – Nie wiem, jak jest w Belenden czy gdzie indziej na zachodzie gór,
ale tutaj przestrzegamy regulaminów. Za kwadrans zamykam.
– Rozumiem. Proszę sobie jednak wyobrazić, poruczniku bez nazwiska, że w Belenden
też przestrzegamy regulaminów. Nur!
W wejściu pojawił się krępy strażnik, niosąc na ramieniu zwój liny.
– Ostatni regał. Przywiąż linę do nogi, na samym dole. Drugi koniec podaj za drzwi. –
Kenneth wydawał polecenia, nie spuszczając wzroku z kwatermistrza. Ten miał minę, jakby
nagle znalazł się w jakimś dziwacznym śnie. – Na co czekacie? Łapać linę i ciągnąć! Na trzy.
Raz. Dwa. Trzy!
Szarpnięcie było potężne, rozległ się trzask pękającego drewna, ostatni regał zadrżał i
przechylił się w bok. Oficer Bękartów zamrugał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że to
się dzieje naprawdę.
– Jeszcze! Raz. Dwa. Trzy!
Lina aż jęknęła, po czym nagle zwiotczała, a z wnętrza magazynu dobiegł przerażający
rumor.
Kenneth nie odwrócił się, żeby dokładnie zobaczyć, co osiągnęli.
– Strażnicy, macie mniej niż kwadrans, by pobrać swoje rzeczy – rzucił w stronę drzwi. –
Jeśli wszystko jest zgodne z regulaminem, nie wątpię, że wasza broń, płaszcze, namioty i
sakwy zostały spakowane oddzielnie i opisane jak należy, wystarczy więc, że znajdziecie
odpowiedni worek. Żeby uniknąć zamieszania, dziesiętnicy Varhenn Velergorf i Andan-key-
Treffer będą wam je podawać. – Spojrzał na podoficerów i musiał przyznać, że byli dobrzy,
żadnemu nawet nie drgnęła brew. – Ruszać się!
Podszedł do biurka i z uwagą obejrzał klepsydrę. Małe cacko z kryształu i mosiądzu, z
piaskiem specjalnie barwionym przez rzemieślnika na głęboką zieleń. Kosztowała pewnie
tyle, ile jego miesięczny żołd. Uniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy kwatermistrza, który
jakby skurczył się.
– Tak, panie poruczniku, jest pan sam, a tu jest prawie czterdziestu szaleńców, z których
większość ma na koncie liczne przestępstwa. Ale oni nie walczą tym – Kenneth trącił
klepsydrę, która zakołysała się niebezpiecznie i omal nie spadła z biurka – tylko bronią, która
została im odebrana. I właśnie mają wyjść poza twierdzę na akcję bojową, bo Szósta, o czym
pan pewnie zapomniał, rozbiła obóz w terenie i jest narażona na atak. Dziesiętniku Velergorf,
jak idzie?
– Już piętnaście, panie poruczniku, wszystko ładnie spakowane, tak jak pan mówił.
– Znakomicie. Zostało jeszcze dobrze ponad pół klepsydry, mam rację?
Ostrożne skinienie głową musiało mu wystarczyć za odpowiedź.
– Więc nie musi się pan martwić, że nie zdążymy. Bo nie wyobrażam sobie oficera