– Jesteśmy z czaardanu Laskolnyka, pani Besaro. – Kailean skończyła upinać włosy Dag
obejrzała krytycznie swoje dzieło. – I zgodziłyśmy się na to wszystko. Reszta nie ma
znaczenia.
– Nie ma znaczenia? – Czarne oczy zmrużyły się groźnie.
– Jesteście tak głupie czy tak pyszałkowate? Kailean westchnęła.
– Ani jedno, ani drugie. Kiedyś, gdy czaardan dopiero powstawał, Laskolnyk polował na
bandę Sawrehsa-les-Monoh. Ten bandyta znał prowincję jak nikt, siedział w naszych
okolicach od końca wojny, stary zajezdnik, co to najpierw se-kohlandzkie a’keery szarpał, a
potem, w czasie pokoju, miejsca sobie nie potrafił znaleźć. Miał wiernych ludzi po wioskach i
miasteczkach, znał się z wodzami koczowniczych szczepów, potrafił, jeśli trzeba, znaleźć
pomoc po jednej i po drugiej stronie granicy, a gdy dowiedział się, z kim ma do czynienia,
znikł. Kha-dar opowiadał mi kiedyś, jak to przez trzy miesiące planował, jak wyciągnąć
banitę z kryjówki, zastawiał sidła, podsuwał niby źle chronione karawany. Nie, pani Besaro –
Kailean uniosła dłoń i pomachała grzebieniem – chcę dokończyć. To miało być wielkie
polowanie, aż tu pewnego dnia przyszła wieść, że les-Monoh opuścił leże i przekrada się w
głąb Imperium. Kha-dar poderwał czaardan na nogi, wtedy miał tylko tuzin koni, zwołał po
drodze jeszcze kilku jeźdźców i dorwał bandę o pół dnia drogi od Lithrew.
– I po co mi to opowiadasz?
– Bo widziałam to potem wiele razy: podstępy i fortele planowane na wiele dni naprzód
nie wychodzą, bo ktoś zgubi drogę albo trochę się spóźni. Więc gdy plany biorą w łeb, wtedy
trzeba albo spędzać kolejne dni na obmyślaniu nowych, albo i tak robić to, co się miało do
zrobienia... – Zawahała się. – Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, pani Besaro...
– Chodzi ci o improwizację?
– Tak. I nie ma co liczyć na to, że świat będzie ci się układał pod stopami, bo gdy stajesz
naprzeciw innych, to oni też mają swoje plany i pragnienia.
– No. – Daghena uśmiechnęła się drapieżnie i mimo sukni oraz pięknej fryzury przez
chwilę wyglądała jak prawdziwa dzikuska z pogranicza. – A najczęściej pragną zobaczyć
własną strzałę w twoich bebechach. U nas, gdy tracimy kogoś z czaardanu, mówimy „taki
los”, idziemy w
Szanujemy Eyffrę, ale nie kłaniamy się jej do ziemi, licząc na uśmiech losu. Więc jeśli trzeba
szybko zmienić plany, to nie płaczemy i nie użalamy się nad sobą, bo na wojnie tak bywa. A
to jest wojna, prawda?
Besara mierzyła obie wzrokiem i widać było, jak uchodzi z niej gniew. Potem,
niespodziewanie, dygnęła głęboko.
– Żałuję, że nie mam pół roku, bo oszlifowałabym was jak prawdziwe diamenty. Nasz
drugi poranek i znów mnie zaskoczyłyście. Mamy jeden dzień. Nie będziemy już bawić się w
plotki o miejscowej arystokracji, tylko nauczę was kilku rzeczy, które być może ocalą wam
życie. Jak porozumiewać się bez słów, jak wejść do zamkniętej komnaty, jak przekazać
wiadomość. Ale najpierw śniadanie. Wczorajsze ciasto może być?
Nie musiała pytać.
Gdy kończyły wymiatać okruszki, poprawiła się na krześle i zaczęła:
– Czy księżniczka zna język Verdanno? Którykolwiek?
– Znam trochę zwykłą mowę. Przez ostatnie lata Wozacy często handlowali z moim
plemieniem.
– Znakomicie. Najprostszym sposobem wydaje się rozmawianie w
będziecie mogły to robić otwarcie. Poza tym ty, Inro, jesteś z księżniczką dopiero od
niedawna, więc biegła znajomość języka Verdanno byłaby podejrzana. No i oczywiście
sprawa tego, że czasem trzeba przekazać coś drugiej osobie, nie otwierając ust.
– Może tak? – Kailean wykonała ręką wojskową komendę „zwrot w lewo”.
– Można i tak. Ale po pierwsze ktoś może ten gest rozpoznać, a po drugie w ustach... w
dłoniach córki kupca będzie to wyglądało dziwnie. Ech... Wybaczcie kiepski żart, to nerwy.
Poza tym to coś musi być ukryte w normalnych ruchach. Splatanie dłoni, poprawianie
mankietów, wygładzanie sukni, uniesienie brwi, spojrzenie, pochylenie głowy. Można tak
przekazać mnóstwo informacji. I uwaga, te sposoby nie są w żadnym miejscu skodyfikowane,
nie istnieje żadna tajemna szczurza księga pod tytułem „Jak rozmawiać, drapiąc się po nosie”.
– Besara uśmiechnęła się lekko. – Każda grupa szpiegów sama ustala między sobą kilka
takich
znaków, najczęściej oznaczających tylko podstawowe informacje, jak
„niebezpieczeństwo”, „uważaj”, „wychodzimy”, „uciekamy”, „atak”. Niekiedy trzeba
przekazać wiadomość, nawet się nie widząc, a oczywiście nie można napisać listu, więc
sposób, w jaki krzesło stoi przy stole, może decydować o waszym życiu lub śmierci.
Oczywiście Daghena nie wytrzymała.
– A ilu szpiegów uciekło albo nie uciekło w porę przez zbyt gorliwe służące?
Ich nauczycielka pokiwała głową.
– Niejeden. Ale tylko ci głupsi, którzy nie potrafili tak dobrać sygnałów, by nikt obcy,