nawet przypadkiem, ich nie zniszczył. Macie dzień i noc na wymyślenie kilku znaków tylko
dla siebie.
Zamilkła i przez dłuższą chwilę wyglądała, jakby toczyła ze sobą wewnętrzną walkę.
– Byłam zła, gdy tu wchodziłam, nie tylko dlatego, że mamy dużo mniej czasu. –
Zmrużyła oczy. – Byłam zła również o to, że tak naprawdę miałam nadzieję, że ktoś odwoła
to szaleństwo. Nie powinnam was tam wysyłać i robię to tylko dlatego, że Genno Laskolnyk
wybrał was do czaardanu, a to rekomendacja sama w sobie.
– Nie wiedziałam, że nasz kha-dar jest znany także na Północy.
– Droga Inro, wasz kha-dar mówi Cesarzowi po imieniu, odbiera honory od generałów
całej meekhańskiej armii, a arystokratom z Rady Pierwszych gra na nosie. A ja jestem Białą
Różą Imperium i muszę dzielić ludzi na tych, którym ufam, i tych, którzy zasłużyli na śmierć.
Kailean po raz pierwszy naprawdę usłyszała w jej głosie stal i wiedziała, że to nie żart.
– Więc gdybyś nam nie ufała...
– Nie rozumiesz, dziecko, ja ufam większości ludzi. Kupcy, pasterze, chłopi,
rzemieślnicy, żołnierze, szlachta, magowie czy kapłani to na ogół ludzie godni zaufania. Mają
swoje mniejsze i większe marzenia i dążą do nich, starając się nie popełniać zbytecznych
okropności. Oczywiście mogą cię oszukać, sprzedać wybrakowany towar, zakłusować w
lesie, coś ukraść, a nawet kogoś zabić. – Posłała im zimny uśmiech. – W waszym czaardanie
też są tacy, co to niejedno mają na sumieniu, prawda? Jednak można im zaufać, jeśli się wie,
jakie struny szarpnąć w ich sercach. Ale są też ludzie, których ambicje sięgają dalej i głębiej
niż zwykle. Chcą więcej, niż mogą zdobyć. Więcej pieniędzy, władzy, potęgi, więcej
wszystkiego, i są gotowi dla tego „więcej” podpalić świat. Żeby zdobyć władzę nad tysiącem
ludzi, zamordują dziesięć tysięcy, dla władzy nad dziesięcioma tysiącami poślą w Mrok
milion...
– Hrabia taki jest?
– Hrabia? – Przez chwilę Besara wyglądała na szczerze ubawioną. – Nie. Jest lojalny,
choć nieco sfrustrowany. Tylko że nikt nie wie, dlaczego zabójcy trzymają się w pobliżu jego
ziem, a wy macie spróbować dowiedzieć się, kto stoi za tymi morderstwami i zniknięciami.
Daghena zastukała palcami w blat stołu.
– Ten tytuł, który wymieniłaś... Biała Róża, co znaczy?
– Biała Róża to kwiat w cesarskim ogrodzie – dobiegło od drzwi. Ekkenhard opierał się o
futrynę, ręce założył na piersi. – To najwyższy tytuł, jaki może uzyskać szpieg w służbie
Imperium. Tytuł ten przysługuje komuś, kto rozbił wielki spisek, przyczynił się do wykrycia
niewyobrażalnej zdrady albo służył przez tyle lat, że jego doświadczenie stało się bezcenne.
Może go otrzymać każdy Szczur, i to niezależnie, czy jest mężczyzną, czy kobietą, choć
kobiety otrzymują go częściej.
– Dlaczego?
– Bo kobiety są lepsze w tej grze. I zazwyczaj potrafią wykaraskać się z sytuacji, w
których mężczyzna traci głowę i ginie. To Białe Róże posyłają drużyny bojowe do walki, gdy
uznają, że komuś nie można już ufać. – Uśmiechnął się szelmowsko. – A ja przyniosłem
kamienie. Wymienić?
Besara zmierzyła go wzrokiem i po chwili uśmiech znikł.
– Już wnoszę – wymamrotał i znikł za drzwiami.
Po chwili wtaszczył nowy kosz wypełniony potrzaskującymi z gorąca kamieniami. Tym
razem niósł go sam, posapując z wysiłku i starając się nie oparzyć.
– Wczo...raj, ufff, wczoraj wieczorem delegacja Verdanno odwiedziła Czarnego... O żeby
cię! – zaklął, gdy nieopatrznie oparł się o pojemnik.
Ustawił kosz w pobliżu starego i bez zaproszenia dosiadł się do stołu.
– Uff. – Nalał sobie wina. – Niecierpliwią się.
– Nic dziwnego. – Kailean podsunęła mu swój kubek i poczekała, aż go napełni. – Wozy
mogłyby już jechać dalej. Nie ma potrzeby, żeby ustawiać je w obozy.
Ekkenhard wypił wino kilkoma długimi łykami, dolał, pokręcił głową.
– Jest. Ktoś zabija tu ludzi. Atakuje nawet Górską Straż i warowne wieże. Widziałaś to
przecież. W obozach będą bezpieczniejsi.
– Nic nie widziałam poza pustą wieżą i jednym okaleczonym mężczyzną, który nie mógł
nic powiedzieć. – Uniosła naczynie do ust, lekko umoczyła wargi, nie spuszczając z niego
oczu. – To żaden dowód.
– A czy inaczej Górska Straż ganiałaby po okolicy jak kot za kocicą w rui? –
Odwzajemnił spojrzenie.
– To wszystko pozory, tak naprawdę żołnierze pilnują tylko, żeby wozy nie zawróciły, i
obstawiają dokładnie dolinę. Mam rację? Jakieś oddziały wyszły już z twierdzy i zablokowały
wszystkie wyjścia?
– Oddzielają Wozaków od miejscowych.
– Których nikt na oczy nie widział. Zamiast tego wokół Verdanno zaciska się pętla. Góry,
lasy, wojsko... Duszą się.
Mierzyli się wzrokiem.
– Po co mi właściwie to mówisz?
– Bo przyszedłeś tu pociągnąć mnie za język na temat tego, co oni właściwie myślą, mam
rację? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała – więc mówię. Nie podoba im
się tu. Przywykli do otwartych przestrzeni, do miejsc, gdzie nie ma nic między oczami a