Читаем Niebo ze stali полностью

– Płaszcze – wydał następny rozkaz, świadom, że coraz więcej oczu przygląda się im z

każdego zakątka twierdzy.

Zakładali płaszcze, wolniej lub szybciej. Starannie lub byle jak. Ale założyli wszyscy.

Kenneth powiódł wzrokiem po oznaczeniach wyhaftowanych na materiale. Kompania,

pułk, kompania, pułk... różna wielkość i kształt cyfr, różne historie, przynajmniej osiem

różnych oddziałów. Zrobienie zgranej kompanii z czterech dziesiątek zajęło mu prawie dwa

lata. Ile czasu zajmie mu teraz?

– Dziś idziemy do obozu poza Kehlorenem, pełnicie warty i czuwacie jak reszta. A jeśli

ktoś będzie tak głupi, by nas zaatakować, walczycie też jak reszta.

Żołnierze patrzyli na niego wprost, niektórzy nawet z czymś w rodzaju sympatii.

Większość spojrzeń była jednak demonstracyjnie obojętna. On oceniał ich, oni oceniali jego,

szukali słabych punktów, rys w charakterze. Być może niektórym zaimponował

przedstawieniem u kwatermistrza, ale na pewno nie tym starszym. Kilku było w wieku

Velergorfa.

– Jutro rano odprujecie numery starych kompanii i wyszyjecie sobie takie. – Wskazał

własny płaszcz. – Dwie szóstki, ta po lewej w połowie wysokości drugiej.

Jak się spodziewał, niemal wszystkie twarze skamieniały. Już to przechodził – dwa lata

temu.

– Sprawdzę osobiście. Możecie nie nosić płaszczy z tym numerem, chyba że ja albo wasz

dziesiętnik wyda inny rozkaz, ale numer ma być właściwy. I wyszyty czerwoną nicią.

– Czerwone Szóstki, co?

Nur, oczywiście.

– Tak, strażniku, Czerwone Szóstki. Niektórzy może o nas słyszeli, inni nie. Ci, którzy

słyszeli, mogą tę wiedzę włożyć między bajki. Liczy się to, co kompania zrobi, a nie to, co

zrobiła. A od teraz... – Kenneth spojrzał Nurowi prosto w oczy i znalazł tam to, czego się

spodziewał. Mimo agresywnego tonu i zaciśniętych gniewnie pięści, chłód i spokój – ...

jesteście jej częścią.

Miał ochotę ugryźć się w język. Takie gadki dobrze wyglądają w bohaterskich eposach, a

nie gdy stoi się przed gromadą cynicznych, potrzaskanych przez los zabijaków.

– Wy już mnie oceniliście – kontynuował. – Młody, głupi, trochę szalony i rudy. I nie

lubią go w dowództwie, skoro mu nas przydzielili. A teraz ja będę oceniał was. Zrozumiano?

– Tak jest!

Zasalutował, odebrał honory i skierował się do wyjścia. Za nim dreptały uzupełnienia

Szóstej Kompanii.


* * *


Ten poranek był inny. Drzwi uderzyły o ścianę tak, że niemal wyleciały z zawiasów, i do

środka wparowała Besara.

Kailean przerwała rozczesywanie włosów Dagheny.

Po wyjątkowo kiepskiej nocy była zła i niewyspana. Ich nauczycielka zmusiła ją do

założenia odpowiedniego „nocnego ubioru”, czyli długiej do kostek koszuli, wykrochmalonej

tak, że ledwo dało się w niej ruszać. Meekhańska dama do towarzystwa nigdy nie poszłaby

spać w niczym innym – wyjaśniła krótko. Materiał stroju był sztywny i szorstki, a falbanki

przy szyi i rękawach drażniły. Na dodatek przez całą noc koszula podwijała się wysoko i

marzły nogi. Oczywiście Dag, jako verdańska księżniczka, mogła spać, w czym chciała. Koło

północy Kailean była gotowa ją zamordować, słysząc spokojne pochrapywanie. Dlatego z

mściwą satysfakcją obudziła ją godzinę przed świtem i zmusiła do porannej toalety.

– Ojej – mruknęła, gdy znad drzwi posypała się zaprawa – czy to kolejna próba? Czy

powinnam teraz pisnąć dziewczęco i zemdleć ze strachu?

Dalsze złośliwości utknęły jej w gardle. Besara wyglądała jak pięć stóp i cztery cale furii.

Oczywiście była nienagannie ubrana, a jej fryzura stanowiła wzór doskonałości. Ale oczy

ciskały błyskawice.

No i oczywiście, niech ją koń kopnie, nie okazała nawet śladu zdziwienia, widząc je na

nogach.

– Jutro – warknęła.

– Co, jutro?

– Jutro macie być w zamku hrabiego.

Kailean pokiwała głową i wróciła do czesania. Daghena nawet nie drgnęła.

– Kto o tym zadecydował?

– Sam der-Maleg. Przysłał przed chwilą posłańca. Ponoć jego matka zachorowała, za

kilka dni wyjeżdża na północ, prosi więc, by księżniczka raczyła przybyć do jego zamku już

jutro, by choć chwilę cieszyć się jej towarzystwem. A Ekkenhard, żeby jego dusza przepadła

w Mroku, zgodził się na to.

Dziewczyny wymieniły spojrzenia. Wreszcie Daghena wzruszyła ramionami.

– Dobrze.

– Dobrze? – Kailean miała wrażenie, że po tym pytaniu Besary ściany pokryły się

szronem. – On was wysyła na śmierć. Nie przeżyjecie jednego dnia w tym gnieździe węży.

Zdemaskują was i zabiją. Albo gorzej.

– Być może. – Koczowniczka uśmiechnęła się lekko i pochyliła głowę. – Zaczesz je go

góry, Inro.

Kailean dygnęła.

– Oczywiście, wasza wysokość.

Besara przez chwilę milczała.

– To ma być pokaz dla mnie? Księżniczka i jej dama do towarzystwa przy porannej

toalecie? Nie wiecie nic. Nie umiecie się ubierać, wysławiać, zachowywać przy stole, nie

macie pojęcia, jak rozmawiać z arystokracją, a jak ze służbą. Nie potrafiłybyście wyciągnąć

informacji od małego dziecka. Jesteście...

Перейти на страницу:

Похожие книги