Straży, któremu nie leżałby na sercu los innych strażników. Oczywiście jako kwatermistrz
będzie pan musiał doprowadzić magazyn do porządku, niestety ten sposób pobierania rzeczy
wprowadza nieco bałaganu... Dziesiętniku Velergorf, ile regałów się przewróciło?
– Tylko trzy, panie poruczniku.
– Tylko trzy. To nie powinno zająć więcej niż pół nocy. Oczywiście na przyszłość radzę
mieć zapasową drabinę i nie skupiać się tylko na klepsydrze. – Trącił cacko jeszcze raz i z
zamyśloną miną patrzył, jak kołysze się o cal od krawędzi blatu. – Ma pan dużo zaostrzonych
piór, jak widzę.
– Ttt... tak.
– Znakomicie. Varhenn?
– Jeszcze dziesięć worków, panie poruczniku. – Z magazynu dobiegł kolejny
przerażający rumor. – Czwarty regał się przewrócił, panie poruczniku.
– Ktoś jest ranny?
– Na szczęście nie, panie poruczniku, po prostu musiałem mocniej szarpnąć i...
– Nie tłumacz się, dziesiętniku. Porucznik... jak właściwie brzmi pańskie nazwisko?
Kwatermistrz gapił się na niego wzrokiem kogoś, kto nagle stanął oko w oko z
najprawdziwszym szaleńcem.
– Gewsun.
– Porucznik Gewsun na pewno docenia twoje zaangażowanie, bo jak sam słyszałeś,
najbardziej zależało mu na czasie, a my bardzo się staramy zabrać nasze rzeczy, nim cały
piasek się przesypie. – Kenneth posłał przez biurko zachęcający uśmiech, a oficer Bękartów
odsunął się nieznacznie. – O czym zacząłem mówić? Aha, o piórach. Jakiś atrament też się tu
znajdzie, mam nadzieję? Jeśli nie, będę musiał zrobić to, co robimy w takich przypadkach w
Belenden.
Ręka Gewsuna znikła pod blatem i w mniej niż mgnienie oka postawiła na biurku mały
kałamarz. Kenneth z namysłem wybrał jedno z przygotowanych piór i postukał nim o
naczynko.
– Jako dowódca kompanii mogę, rzecz jasna, podpisać odbiór wyposażenia, mam rację?
Nigdy nie byłem zbyt dobry w szczegółach regulaminu.
– Może pan, poruczniku.
– Doskonale. Dziesiętniku Velergorf?
– Ostatnie trzy worki, panie poruczniku.
– Doskonale.
Kenneth obejrzał się przez ramię, gdzie grupa żołnierzy stała, tuląc do siebie bezkształtne
worki z grubego płótna. Większość patrzyła na niego wzrokiem nieróżniącym się od wzroku
kwatermistrza i pewnie niektórzy chętnie wróciliby do stajni. Czarny miał rację, pomyślał,
uśmiechając się leciutko, za dużo biorę na głowę, za mało sypiam i w ogóle nie odpoczywam,
a potem łatwo mnie wyprowadzić z równowagi i pakuję się w kłopoty. Jak z tymi Szczurami,
których kazałem zostawić na środku jeziora. Niektórzy nazywają to talentem do robienia
sobie wrogów.
Velergorf wyłonił się z magazynu, trzymając ostatnie worki.
– Dobrze. – Kenneth spojrzał na kwatermistrza. – To gdzie mam podpisać?
* * *
Wyszli z magazynów w milczeniu. Kenneth zatrzymał oddział uniesieniem ręki i powoli
odwrócił się do żołnierzy. Patrzyli na niego z mieszaniną zaciekawienia i zdumienia. Jak na
jakieś egzotyczne stworzenie.
– Broń – rzucił. – Nie opuścicie twierdzy jak banda pastuchów.
Zakładali skórzane przeszywanice, różnej wielkości kolczugi, lamelki. Hełmy. Oceniał
ich najpierw po pancerzach. Tych kilku w lamelkach i ciężkich kolczugach to najpewniej
zabijacy z pierwszej linii, żadni tropiciele czy zwiadowcy, za to nieocenieni, gdy trzeba się
wedrzeć do bronionej chałupy czy złamać linię wroga. Zresztą widać to było też po ich broni:
ciężkich mieczach, berdyszach, korbaczach i morgerszternach. Tasakach szerokich jak męska
dłoń, do walki w zwarciu.
Lekkie zbroje nosili przeważnie ci strażnicy, którzy woleli zaufać umiejętności skradania
się i szybkim bełtom posyłanym wrogowi z zasadzki. Legenda Górskiej Straży z czasów
wojny z Imperium mówiła, że taktyka „strzelaj i uciekaj” doprowadzała do szału wszystkich
meekhańskich generałów. Lecz ile by nie gadano o niehonorowej walce, w każdym oddziale
co najmniej jedną czwartą żołnierzy stanowili doskonali strzelcy, jeśli chodzi o cierpliwość i
celność mogący stawać w szranki z najlepszymi kłusownikami. Tutaj miał przed sobą co
najmniej dziesięciu takich tropicieli, lekkie pancerze, lekkie hełmy, kusze wyglądające jak
broń skrytobójców z bojowych drużyn Szczurzej Nory, z broni białej co najwyżej kord albo
dwa półmiecze. Reszta żołnierzy używała uzbrojenia większej wagi, mniej więcej takiego jak
on, kolczuga, hełm, miecz albo topór, czasem tarcza, kusza. Trzon każdej kompanii.
Odszukał Fenlo Nura. Zaskoczyła go skórzana kurtka pokryta plamami w różnych
odcieniach brązu, zamaskowana kawałkami materiału kusza, dwa kołczany na bełty oraz kilka
długich noży do kompletu. A gotów byłby się założyć, że akurat ten żołnierz będzie nosił
ciężki pancerz i dwuręczny topór. Powinien na niego uważać. Wbrew pierwszemu wrażeniu
Nur nie był cholerykiem, rzucającym się do walki z pianą na ustach, tylko zimnokrwistym
sukinsynem, potrafiącym godzinami czaić się w zasadzce, by potem zabić jednym bełtem.
Świetny nabytek, jeśli zdobędzie się jego lojalność.