Las był taki... spokojny. Łatwo mogła sobie wyobrazić, że szumiał tak tysiąc lat temu,
gdy Laal przeprowadzała jej przodków przez Szlak Obłędu, i trzy i pół tysiąca lat temu, gdy
bogowie walczyli z Niechcianymi, a niebo płonęło ogniem. A las stał niewzruszony i
kwitował to wszystko swoim śpiewem, pochylając się tylko pod pieszczotą wiatru, bo
bogowie, demony i ludzie odeszli, a on pozostał. I będzie tak rósł przez następne tysiące lat,
gdy już zginie pamięć o wnukach jej wnuków.
Oczywiście jeśli wyjdzie na jaw, że wykradła się z obozu i weszła do lasu sama, bez
pozwolenia, to nie tylko wnuków, ale i przyszłego męża nie zobaczy. Uśmiechnęła się, bo
sama nie bardzo wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy. Pewnie przez Ana’we, która cały
wieczór opowiadała siostrom, jak to Baz’da Klennyred przyglądała się jej od samego rana.
Baz’da była babką Kar’dena, a dla tego chłopaka Ana’we była gotowa stroić się przez pół
poranka. Ale tak to było z Pierwszą, bliźniacy zawsze podśmiewali się z niej, że patrzy
sercem, słucha sercem i myśli sercem. Trzy dni temu płakała na okrągło, bo wydawało jej się,
że wpadła w oko starej Sef’lii, a nawet Key’la musiała przyznać, że wnuk Seflii wyglądał jak
skrzyżowanie prosiaka z chorą owcą. Rzecz jasna Ana’we nawet do głowy nie przyszło, że
mogłaby się sprzeciwić decyzji uzgodnionej przez ojca i jedną z matron, więc na zmianę
wpadała w czarną rozpacz i szalała ze szczęścia. Gdy Nee’wa rzuciła uwagę, że powinna
sama porozmawiać z ojcem w sprawie Kar’dena, najstarsza siostra zrobiła minę, jakby Druga
zaproponowała jej przespacerowanie się nago wokół obozu. Key’la do tej pory uśmiechała
się, wyobrażając sobie, jakie byłoby zbiegowisko.
Tradycja wymagała, by dziewczyna poddała się woli rodziców. Tradycja... Key’la
ostrożnie sięgnęła pod półkożuszek. Właśnie łamała jeden z wynikających z niej zakazów, i
co dziwne, zupełnie nie czuła się winna. Nie tak ją wychowano. Gdy jej rodzina przybyła do
Lithrew, była jeszcze maluchem, plączącym się gdzieś pod końskimi brzuchami, a następne
kilka lat wychowywała się wśród ludzi mających zupełnie inne zwyczaje. Mówiła po
meekhańsku lepiej niż niejeden z dorosłych, który całe życie spędził w obozach, większość
poznanych ludzi, to była typowa, wieloplemienna, przygraniczna zbieranina, a z wozackich
tradycji przekazano jej tylko te, których znajomość wydawała się ojcu i matce ważna w danej
chwili. Jedną z nich było to, że kobieta może walczyć w obronie własnego wozu, strzelać z
łuku, kuszy czy dźgać wroga oszczepem, ale nie powozi bojowym rydwanem i nie bierze
udziału w bitwach poza obozowiskiem. To były rzeczy zastrzeżone dla chłopców i mężczyzn.
Jeśli wróg atakował obóz, kobiety biły się na równi z mężczyznami, ale przede wszystkim
powinny być dobrymi żonami i matkami. Tradycja.
I zgodnie z tą tradycją nigdy, przenigdy nie wolno im było nosić
która czyniła chłopca mężczyzną, najczęściej wykuwana osobiście lub kupowana za
własnoręcznie zarobione pieniądze. Gdy chłopak wchodził w świat dorosłych, lekko nacinał
własnym nożem skórę na piersi, by ostrze najpierw posmakowało jego krwi. Wierzono, że
wzmacnia to więź między bronią a wojownikiem. Wierzono też, że jeśli dziewczyna będzie
nosić przy sobie
przekleństwo dla rodu.
Mimo to Key’la czuła pod lewą pachą groźny ciężar. Wykradła
gdzie And’ewers zazwyczaj trzymał kilka ukończonych sztuk wśród broni na sprzedaż. Było
wątpliwe, by zauważył ubytek, a ona przecież nie mogła wymknąć się do lasu z kuchennym
ostrzem za pazuchą. Potrzebowała prawdziwej broni, bo las był niebezpieczny.
W lesie czaili się źli ludzie.
I w lesie był ktoś, kto ocalił jej życie, a to dług, bez którego wyrównania nie mogłaby
odjechać. Oczywiście jego spłacenie to nie było byle co, ale teraz chciała przynajmniej
przekazać temu komuś, że wie i pamięta. Widziała go przez mniej niż mgnienie oka, w ruchu,
ale to wystarczyło, poza tym przyśnił jej się dziś w nocy, jasna skóra, ciemne włosy, błysk
oczu, jakby w twarzy przejrzały mu się kawałki letniego nieba. I był chudy... to pamiętała ze
swojego snu, każdy mięsień rysował mu się pod skórą, żebra i kręgosłup wydawały się
przeświecać na zewnątrz. Chyba też był nagi, choć tu nie miała pewności. I wyglądał na
niewiele starszego niż Key’la, a ważył chyba nawet mniej. Więc powinien być głodny. I
zmarznięty.
Nie była pewna tych wspomnień, wysnutych z rzeczywistości i snu, nie była pewna, gdzie
jest w nich miejsce na pazury rozrywające gardła i ostrze tnące ciała i kości. Ale wiedziała, że
jeśli nie spróbuje spłacić długu, to nigdy już spokojnie nie zaśnie.
Za pazuchą trzymała też zawiniątko z kilkoma kawałkami boczku, dwoma owsianymi