– Regulamin Regimentu Wschodniego mówi, że magazyny zamykane są na godzinę
przed zachodem słońca.
– Oczywiście, panie generale. Czyżbyśmy przekroczyli ten termin? – Tym razem to
Czarny wciągnął powietrze i Kenneth poczuł, że zagalopował się nieco i właśnie balansuje
nad przepaścią. Szybko dodał – jak mówiłem, porucznik... Gewsun na pewno pamiętał, że
zgodnie z regulaminem Górskiej Straży każdy oddział wychodzący do walki ma pobrać
wyposażenie w możliwie najkrótszym czasie, bez względu na okoliczności. Ten sprawdzian
pomysłowości udowodnił mi, że dostałem dobrych żołnierzy, panie generale.
Kawer Monel wypuścił powietrze i przez chwilę milczał.
– Byłem ciekaw – zaczął wreszcie cicho – jak zamierzasz to rozegrać, chłopcze. Bardzo
ciekaw. Kazałem już nawet zrobić więcej miejsca w stajniach i przygotować dla ciebie loch.
Uważasz więc, że wychodziłeś do walki?
Porucznik wreszcie spojrzał dowódcy w twarz.
– A nie siedzimy tu, bo w okolicy ktoś zabija łudzi?
W oczach Czarnego Kapitana pojawiło się rozbawienie.
– Tak. Właściwie to tak. Najgorsze jest to, że gdybym cię aresztował i postawił przed
sądem, ta linia obrony byłaby nie do ugryzienia. Oddział wychodził z twierdzy, spodziewając
się walki, więc żołnierze pobrali wyposażenie, najszybciej jak mogli. Zgodnie z regulaminem.
A ty nawet zapytałeś porucznika Gewsuna, czy nie istnieje możliwość przedłużenia wam
czasu na pobranie rzeczy, nieprawdaż? Sam tak zeznał. Zrób wreszcie spocznij.
Kenneth odprężył się nieco.
– Cieszę się, że mówi prawdę.
Generał uśmiechnął się. Lekko, bo lekko, ale jednak.
– Tak. Całą prawdę. Pozostaje jeszcze sprawa gróźb.
– Gróźb, panie generale?
– Porucznik Gewsun twierdzi, że za brak atramentu zagroziłeś mu czymś, co robicie w
Belenden.
– Yyyy... To dziwne, panie generale... W Belenden po prostu podpisujemy dokumenty
później.
Czarny zamknął oczy, mięśnie szczęk zarysowały mu się pod skórą. Odetchnął.
– Dobrze... Gewsun to dobry oficer, zna się na rachunkach i tak dalej... Ale ty... teraz
Kwatermistrzostwo poszuka okazji, żeby się odegrać. Twoi ludzie nagminnie nie będą
oddawali honorów oficerom albo będą mieli niedoczyszczone pancerze. Nie mówiąc już o
tym, że w waszych racjach żywnościowych pojawią się spleśniałe suchary i zjełczała słonina.
Nie chcę konfliktów między moimi Bękartami a oddziałami z uzupełnień, tym bardziej że
wieść o waszym wyczynie już się rozeszła i inne nowe kompanie mogą wziąć z Szóstej
przykład.
– Więc może po prostu usunąć drzazgę, zanim zacznie się jątrzyć?
Czarny zmierzył go od stóp do głów.
– Młodszy pułkownik Lenwan Omnel służy ze mną od piętnastu lat. A zaczynał od
zwykłego strażnika. Więcej nie będziemy o nim rozmawiać, rozumie pan, poruczniku?
– Tak jest!
– Dobrze. Mam dla was inne rozkazy. Wczoraj delegaqa Wozaków poprosiła mnie o
przysługę. Całkiem przypadkiem odkryliśmy szlak wiodący z tej doliny na wschód, wprost na
Wyżynę Lytherańską. Verdanno chcieliby poznać ten szlak, w końcu ta wyżyna to ich
ojczyzna i niektórzy podobno mają tam rodziny. Dostaniecie mapy i poprowadzicie ich aż do
podnóża Olekadów. Oczywiście ta droga jest tylko częściowo dostępna dla wozów, ale na
nogach da się ją przebyć, a z tego, co słyszałem, Wozacy nie jeżdżą konno, więc na pewno
dobrzy z nich piechurzy. Poradzą sobie w górach.
Kenneth milczał, wpatrując się uważnie w twarz dowódcy. Czekał na znak, ironiczny
uśmieszek, mrugnięcie okiem, ślad rozbawienia w głosie. Przypadkiem znaleziono szlak
przez góry i przypadkiem czterdzieści tysięcy wozów – z czego jedna piąta to ciężkie, bojowe
pojazdy – zawitało w dolinę. I całkiem przypadkiem Verdanno dowiedzieli się o tym szlaku i
postanowili odwiedzić dawno niewidzianych krewnych.
Któraś z tych myśli musiała odbić się na jego twarzy, bo Czarny Kapitan uśmiechnął się
wreszcie i dodał:
– Niech pan pamięta, poruczniku, że w historii Szóstej Kompanii nie będzie słowa o tym,
że jej dowódca postanowił utrzeć nosa kwatermistrzowi i rozwalił pół magazynu, tylko
znajdzie się tam opowieść o pomysłowym sprawdzianie, któremu podołali nowi żołnierze
kompanii. I tak samo w historii Imperium nie będzie słowa o tajnych negocjacjach z
Verdanno i pomocy im udzielonej, za to znajdzie się wzmianka o buncie, który wzniecili
niewdzięczni barbarzyńcy, a którego nieliczne siły Górskiej Straży nie zdołały stłumić. Bo
nas w całych Olekadach jest cztery tysiące, a ich co najmniej czterdzieści razy więcej. Tak
naprawdę historię tworzą ci, którzy zapisują ją na pergaminie. Z tym zresztą związany jest
jeszcze jeden rozkaz... Gdyby Wozacy chcieli, jak by to ująć...?, użyć siły, by wydostać się z
gór, ustąpicie i wrócicie do Kehlorenu, żeby zdać raport. Zrozumiano?
– Tak jest. Ale – Kenneth zawahał się – jeśli ktoś ich zaatakuje? Tak jak tych
nieszczęśników w wieży?