– Ostrzegałem starszyznę Verdanno, ale zdaje się, że mi nie uwierzyli. Teraz to ich
sprawa. Coś jeszcze?
– Wyposażenie na tę wyprawę? Mamy zapas żywności tylko na kilka dni, panie generale.
Nie mamy lin i haków do wspinaczki ani namiotów dla wszystkich ludzi.
– Haki i liny raczej nie będą konieczne, a gdyby zaszła taka potrzeba, dostarczą ich
Wozacy. Będą was też żywić, a jeśli się postaracie, to pewnie całkiem nieźle. Bez namiotów
zaś dacie sobie radę, jak sądzę. Coś jeszcze?
– Kiedy ruszamy?
– Oczywiście natychmiast. Spotkacie się ze starszyzną najbliższego obozu już dziś i jutro
pokażecie im przynajmniej początek szlaku.
Kawer Monel odwrócił się i skinął na jednego ze swoich podoficerów. Po chwili podał
Kennethowi skórzaną tubę.
– Poruczniku, oczywiście nie muszę mówić, że te mapy są cenne. Pokazują szlak przez
góry, który nie musi być znany każdemu. Mają do mnie wrócić. Gdyby okoliczności na to nie
pozwalały, zniszczycie je. Zrozumiał pan?
– Tak jest, panie generale.
– Dobrze. – Czarny Kapitan niespodziewanie zrobił zafrasowaną minę. – Jeszcze jedno.
Kilku moich zwiadowców nabawiło się zeszłej nocy dziwnej przypadłości. Mają swędzące
plamy na brzuchach, piersiach, kolanach i dłoniach. Niektórzy też na twarzach. Czy w Szóstej
były takie przypadki?
Kenneth wsunął mapy pod pachę, demonstracyjnie podrapał się po głowie.
– Nie słyszałem, ale jeden z moich dziesiętników ma doświadczenie w leczeniu. Bergh!
Podoficer przytruchtał szybko, zasalutował. Z beznamiętną miną wysłuchał opisu
dolegliwości.
– Wygląda to jak podrażnienie po wilkomleczu, panie generale.
– Wilkomlecz rośnie dopiero późną wiosną i może podrażnić tylko wtedy, gdy puszcza
sok, dziesiętniku. – Dowódca Górskiej Straży patrzył na Bergha z kamienną twarzą. – Mało
prawdopodobne, by trafili na tę roślinę.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy, panie generale. Dwie, trzy wizyty w łaźni
powinny pomóc. Albo w saunie, pot pomaga oczyścić skórę z trucizny. No i oczywiście
powinni wyprać rzeczy, w których leżeli na ziemi, tak na wszelki wypadek.
– Rozumiem, przekażę im te sugestie, dziesiętniku. – Czarny pokiwał głową, nie
spuszczając z Bergha oka. – Byli nieostrożni, prawda? Używali tych samych miejsc do
obserwacji?
Żaden z nich nawet nie mrugnął. Generał czekał chwilę, po czym machnął ręką.
– W południe macie spotkanie ze starszyzną. Mogą wam się wydać dzikusami
niepotrafiącymi budować normalnych domostw, ale większość z nich walczyła z
koczownikami, gdy wy jeszcze sikaliście pod siebie. I Se-kohlandczycy nie wspominają tej
wojny jako łatwego zwycięstwa. Niech pan o tym pamięta, poruczniku. Oni idą na wojnę ze
znienawidzonym wrogiem, więc lepiej nie okazywać im lekceważenia. Dlaczego pan się
uśmiecha?
Kenneth zaklął w myślach, ten stary skurczybyk zauważał każdy grymas.
– Ostatnią noc spędziłem na klepisku w szałasie, skąd najpierw musieliśmy uprzątnąć
owcze bobki, panie generale. Nie będę okazywał lekceważenia ludziom, którzy mają
normalne domy, zwłaszcza że jeżdżą one na kołach, i mogą je ze sobą wszędzie zabrać.
Gdyby mnie pytano, powiedziałbym raczej, że to dość roztropne, a nie głupie. Ale mam
jeszcze jedną prośbę.
– Słucham?
– Potrzebuję czterech patentów podoficerskich. Muszę mieć pełnowartościowe dziesiątki.
– Nowi czy starzy?
– Nowi, panie generale.
Czarny zmrużył oczy, skrzywił się.
– Na pewno ma to sens, tylko że oni – machnął ręką w stronę namiotów – przedwczoraj
siedzieli w stajni, wczoraj rozwalili pół magazynu, a dzisiaj mieliby dostać awans? O tym
gadaliby w całych górach. Proponuję więc czterech młodszych dziesiętników na czas
potrzebny na wykonanie zadania. Po waszym powrocie rozważę przyznanie pełnych stopni na
wniosek dowódcy kompanii. Brąz z czernią na razie powinny wystarczyć. Coś jeszcze?
Kenneth i tak zamierzał prosić właśnie o to, więc tylko zasalutował.
– To wszystko, panie generale.
– Aha. I pamiętaj, chłopcze. Trzy słowa.
– Rozumiem, panie generale.
Kawer Monel oddał honory, odwrócił się i pomaszerował w stronę lasu. Jego Pierwsza
Kompania wyraźnie się rozluźniła, z oczu żołnierzy znikło napięcie, dłonie przestały
nerwowo szukać zajęcia w pobliżu rękojeści broni.
– Oni naprawdę spodziewali się, że trzeba będzie użyć siły, panie poruczniku. – Velergorf
wyrósł gdzieś z boku. – Czym sobie zasłużyliśmy na taką opinię?
– Nie mam pojęcia, Varhenn, najmniejszego. – Kenneth wzruszył ramionami. – Bergh,
czy gdzieś w pobliżu jest miejsce, którego powinienem unikać? Na przykład takie z
pogniecionymi na miazgę korzeniami wilkomlecza?
– Znaleźliśmy trochę takich korzeni, panie poruczniku. Wyglądało to tak, jakby ktoś je
zmiażdżył i moczył w wodzie, żeby puściły sok. Ale już je zakopaliśmy, dla bezpieczeństwa.
– Dobra robota, dziesiętniku, bezpieczeństwo przede wszystkim. Varhenn, zrób zbiórkę
nowych. Chcę zobaczyć, jak im idzie wyszywanie numerów kompanii.