Po chwili stał przed byłymi Stajennymi. Trzydziestu czterech ludzi, wszyscy w
płaszczach z nowymi numerami wyszytymi na lewej piersi. Kenneth uznał, że kilku z nich
powinno przejść przyspieszony kurs posługiwania się igłą i nicią.
– Mieliśmy wizytę generała, jak zapewne zauważyliście. Dostaliśmy nowe rozkazy i
bynajmniej nie wracacie do stajni. Trzecia Dziesiątka z Ósmej wystąp!
Nikt nawet nie drgnął. Kenneth przymknął oczy i zgrzytnął zębami.
– Była Trzecia Dziesiątka z Ósmej wystąp!
Dziewięciu żołnierzy zrobiło dwa kroki do przodu.
– Dobrze. Od dziś jesteście Piątą Dziesiątką z Szóstej. Reszta ustawić się w trójszeregu.
Dwudziestu pięciu żołnierzy zakotłowało się, po chwili trzy szeregi stały jeden za drugim.
Ośmiu, ośmiu i dziewięciu. Kenneth pokiwał głową.
– Szósta, Siódma i Ósma dziesiątka. Tak jak stoicie. – Porucznik przeszedł przed
pierwszym szeregiem. – Ty.
Przed drugim.
– Ty.
I przed trzecim.
– I ty. Za mną.
Po chwili stał z boku, w towarzystwie trzech strażników.
– Imię i nazwisko – zwrócił się do pierwszego, chudego jak patyk draba w skórzanym
hełmie i skórzanym pancerzu nabijanym żelaznymi płytkami.
– Cerwes Fenl, panie poruczniku.
Drugi miał twarz kogoś, kto był już weteranem, gdy koczownicy najechali Imperium.
Nosił lekką kolczugę i – co od razu rzucało się w oczy – łuk. Podobna broń była rzadkością w
Górskiej Straży, ale wyświecony skórzany ochraniacz sugerował, że żołnierz potrafił się nim
posługiwać.
– Versen-hon-Lawons, panie poruczniku.
– Omne Wenk, panie poruczniku. – Ostatni nie czekał na zaproszenie. Miał zwykłą
kolczugę, standardowy hełm i miecz. Gdyby dodać mu tarczę, można by go wziąć za
regularnego piechura. Stojąc przed dowódcą, nerwowo przestępował z nogi na nogę i drapał
się po jasnej brodzie. Kenneth przez chwilę zastanawiał się, czy źle nie wybrał.
– Od teraz jesteście młodszymi dziesiętnikami – zaczął wreszcie. – Tak jak staliście – w
szóstej, siódmej i ósmej dziesiątce. Zanim wyjdziemy z obozu, chcę widzieć brąz z czernią na
waszych lamówkach.
Versen-hon-Lawons podniósł rękę.
– Słucham, młodszy dziesiętniku?
– Dlaczego my?
– W waszych dokumentach nie było wprawdzie nic na temat degradacji, ale przy
płaszczach macie świeżą biel. Więc albo wam trzem odpruły się lamówki, albo już kiedyś
dowodziliście dziesiątkami.
Spojrzał łucznikowi w oczy, szare, ukryte pod siwymi brwiami i spokojne.
– Jeśli jednak nas zdegradowano, to czy warto ryzykować, panie poruczniku?
– Nie wiem. – Kenneth w ostatniej chwili powstrzymał się od lekceważącego wzruszenia
ramionami. – Ale potrzebuję podoficerów. Nawet takich, którzy znów odbijają się od dna.
Coś jeszcze?
Cholera, zaczynam gadać jak Czarny.
– Nie, panie poruczniku.
– Dobrze, zbierzcie dziesiątki i przygotujcie ludzi do wymarszu. Mamy jakieś dwie
godziny na spakowanie się i lepiej, żeby nikt niczego nie zapomniał, bo coś mi mówi, że
nieprędko tu wrócimy. Odmaszerować.
Patrzył przez chwilę, jak odchodzą, i ruszył w kierunku, gdzie wciąż wyprężona stała jego
nowa piąta dziesiątka. Uśmiechnął się do nich zachęcająco.
– Spocznij!
Szereg rozluźnił się. Kenneth powiódł spojrzeniem po strażnikach, usiłując przypisać
imiona, na które natknął się w dokumentach, do konkretnych twarzy. Z mizernym skutkiem.
Za kilka dni będzie ich rozpoznawał, na razie jednak byli tylko szeregiem mężczyzn
unikających jego wzroku.
Z jednym wyjątkiem.
– Fenlo Nur. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ktoś musiał ustalić z resztą ten żarcik z
numerem, prawda? Ale ja nie potrzebuję żartownisiów, gdy idziemy w teren. Co byś
powiedział na przeniesienie do innej dziesiątki?
Zaciśnięte pięści, usta w wąską kreskę.
– Rozumiem. Potrafisz zgrać tych żołnierzy, słuchają cię i najwyraźniej stałeś się ich
głosem. Obszyj sobie płaszcz brązem i czernią. Od teraz jesteś młodszym dziesiętnikiem.
Och, na Rogi Byka, miło było zobaczyć tego draba mrugającego oczami ze zdziwienia.
– Za dwie godziny mamy spotkanie ze starszyzną Verdanno. Do roboty!
* * *
Spotkanie zaplanowano na uboczu, na małej polanie, do której prowadziła tylko jedna
droga, a Kenneth – widząc kilka wozów ustawionych w obronny okrąg – jedynie pokiwał
głową. Verdanno wydawali się mieć jakąś obsesję na punkcie warownych obozów i ustawiali
swoje pojazdy zawsze tak, jakby w każdej chwili groził im atak.
Velergorf też był tego zdania.
– To musi być w ich głowach – rzucił.
– Co?
– Potrzeba... chęć otoczenia jakiejś przestrzeni, zagarnięcia jej dla siebie, panie
poruczniku. Przyglądałem się ich obozom, tym wielkim. Tylko wewnątrz, za murem z
wozów, wypuszczają dzieci samopas, kobiety chodzą w pojedynkę, a mężczyźni bez broni.
Nie licząc tych ich noży, oczywiście. Gdy tylko opuszczają obóz, od razu się kupią albo
uzbrajają. Co o tym sądzisz, młodszy dziesiętniku?
Fenlo Nur wykrzywił tylko szeroką twarz.