Na spotkanie Wozaków stawała armia konna. Prawdziwa armia, podzielona na wyraźne
oddziały, w kilku głębokich liniach, z centrum błyszczącym stalą i bokami chronionymi przez
masę szaroburej lekkiej jazdy.
– Błyskawice. – Starszy dziesiętnik prawie wypluł to słowo.
Tak. Wozacy wychodzili przeciw jeździe w tym, do cholery, przeciwko co najmniej
dziesięciu tysiącom Jeźdźców Burzy. Czy oni całkiem oszaleli?
* * *
Siedzący w siodle starzec uśmiechnął się szeroko.
To było to! Tego właśnie szukał w czasie bitwy. Jeszcze godzinę temu spodziewał się, że
czeka go mozolne zdobywanie jednej linii wozów za drugą, krwawe szturmy, czary
wstrząsające niebem, a wszystko równie ekscytujące, jak próba zapłodnienia brzydkiej i
niekochanej żony. Zamykasz oczy i robisz swoje, bo tak trzeba. Nie było w tym piękna ani
lekkości, tylko ciężka robota, jak rozwalanie kamiennego muru dwudziestofuntowym
młotem. Ale teraz? Te wozackie kundle opuszczały swój obóz i, na Pana Burz, szykowały się
do ataku!
Gdzieś z boku ich olbrzymiej formacji turkotały rydwany – nic więcej niż kielich wina na
zakończenie wspaniałej uczty. Na to czekał: coś, co złamie rutynę przewidywalnych
poczynań na polu bitwy, co zamieni ją w szybki, pełen finezji pojedynek, jak taniec dwóch
uzbrojonych w szable wojowników w Kręgu Młodych. Yawenyr czuł się prawie jak
sześćdziesiąt lat temu, gdy na czele tysiąca jeźdźców stawiał czoła trzy-, czterokrotnie
liczniejszym oddziałom. Już szukał wzrokiem słabych punktów w formacji wroga, szerokiej
na ćwierć mili i przez to podatnej na frontalny atak. Boki chroniły wozy toczone przez ludzi,
ale jeśli zdołają zarzucić na nie liny i wyrwać je z szyku, wnętrze wrogiej armii otworzy się
na szarże Jeźdźców Burzy jak rozbity ul na atak głodnych szerszeni. Rydwany na prawym
skrzydle zostaną zatrzymane przez konnych łuczników, którzy właśnie szykowali się do
walki. Wojownicy Danu Kreda będą mogli zdobyć jeszcze więcej sławy.
Sahrendey stali do tej pory spokojnie, Verdanno kierowali się wyraźnie na wojska
Yawenyra. Dobrze. Wysłał już gońców do Amanewe, by gdy tylko pojawi się luka między
wrogą armią a opustoszałym obozem, wjechał w nią i zaatakował Wozaków od tyłu.
A dowódcy Verdanno za ten pokaz głupiej odwagi da, czego chce. Oceniał jego siły na
dwadzieścia, może dwadzieścia dwa tysiące ludzi, z czego zapewne połowę stanowiły
kobiety. To będzie krótka bitwa, wspaniałe preludium do zwycięskiej wojny. Skrzydła
Jeźdźców Burzy stały już gotowe na przedpolu.
Teren między obiema armiami był w miarę równy, dwa kręgi po spalonych mniejszych
obozach nie będą przeszkodą dla konnicy. Źrebiarze wciąż rzucali czary, jeden z nich właśnie
zatrzymał się kilkaset jardów przed Wozakami i spalając końskiego ducha, zaczerpnął Mocy.
Trawa wokół niego zaczęła się marszczyć od gorąca, lecz nagle z ziemi wyskoczyły mroźne
wstęgi, które rosnąc spiralnie, owinęły się wokół szamana i zamknęły go w półprzezroczystej
klatce. Uwolniony czar musiał zmieścić się w zamkniętej przestrzeni, gorąco naparło na lód,
stopiło go w najsłabszym miejscu i wyrwało się w górę, przez kilka chwil tworząc dziwaczny
gejzer, połączenie pary i lodu. Wreszcie całość rozpadła się, nie wytrzymując wewnętrznego
ciśnienia, kawałki lodu rozprysły się na wszystkie strony, odsłaniając jeźdźca i konia
ugotowanych żywcem.
Starzec uśmiechnął się kwaśno. Czary, cenił je jako środek do osiągnięcia celu, i
jednocześnie pogardzał nimi, za bezduszne okrucieństwo. Tak czy inaczej po całonocnych
atakach wozaccy czarownicy powinni być zmęczeni, choć jak widać, potrafili jeszcze kąsać.
Postanowił nie ryzykować utraty kolejnych szamanów, tym bardziej że gdy dojdzie do walki
wręcz, używanie czarów stanie się bezużyteczne. A wojownicy zawsze wyżej cenili bitwy
wygrane stalą niż Mocą.
– Wycofać Źrebiarzy, niech się skupią na obronie przed wozackimi czarownikami –
rozkazał, a goniec pomknął na przedpole.
Verdanno ruszyli, spokojnie i równo.
Doskonale, niech zacznie się taniec.
Jego niewolnica ciągle nie wracała. Miała w sumie trochę racji z tym węzłem, w ciągu
godziny wszystko się zmieniło, ale kara za to, że zwlekała z powrotem, nie ominie jej.
Lecz to już po bitwie.
* * *
Jest ciemność i cisza. Jest poczucie spokoju. Jest ciało leżące obok i uzbrojona w pazury
dłoń wędrująca po twarzy. Nie ma bólu. Nawet śladu. Są obrazy rozbłyskujące pod
powiekami.
* * *
Atak Błyskawic wyglądał imponująco. Jechali niepowstrzymaną falą żelaza i stali,
powiewając proporcami, na świetnych koniach okrytych skórzanymi pancerzami. I choć w
pierwszym ataku szło nie więcej niż tysiąc konnych, to drżenie ziemi docierało aż do obozu
Sahrendey.
Na prawym skrzydle Verdanno lekka jazda pędziła już w stronę rydwanów, szyła z
łuków, zawracała i znów atakowała, próbując najwyraźniej sprowokować je do szarży.