Yawenyr umknął z jedną trzecią Błyskawic i niedobitkami plemion Danu Kreda.
Sahrendey, Wilki i te rydwany, których załogi zdołały walczyć, spychali go na południe przez
wiele godzin, potem jednak zrezygnowano z pościgu. W ciemnościach Verdanno nie potrafili
ocenić, na kogo szarżują, zresztą Ojciec Wojny pędził tak szybko, że ledwo za nim nadążali.
Zwiadowcy, którym przypadło zadanie śledzenia sił Se-kohlandczyków, donosili, że ci
maszerują w kierunku Stepów i za dzień, najdalej dwa opuszczą Wyżynę. Nawet to, że
Yawenyr zagarnął po drodze siły Kaileo Hynu Lawyo, nie wpłynęło na zmianę kierunku ich
wędrówki. Przynajmniej na razie koczownicy uciekali.
Obóz New’harr wyglądał jak miasto umarłych. Nie było wozu, na którym nie wisiałyby
żałobne wstęgi, większość mieszkańców wędrowała jak lunatycy, omiatając okolicę
obojętnymi spojrzeniami, próbując uporządkować swoje życie po wydarzeniach poprzedniego
dnia. Śmierć, gniew, bitewny szał, szaleńcza furia, która zmiotła armię Ojca Wojny,
odzyskanie utraconych dzieci... to zbyt wiele dla zwykłych ludzi. Niemal jedna trzecia
karawany zginęła, a rannych liczono w tysiące. Przechodząc między wciąż ustawionymi w
Martwy Kwiat wozami, Kailean widywała Wozaków o twarzach szarych ze zmęczenia i
oczach przygaszonych popiołem bólu. Miała nadzieję, że na tym popiele wyrośnie coś
nowego.
Siedziała na uboczu, przed szarym namiotem, obserwując starszą kobietę, która
wędrowała za jednym z Wilków. W jej gestach i spojrzeniu nie było nic poza wielką prośbą,
ale on podszedł spokojnie do swojego konia i z oszałamiającą lekkością wskoczył na siodło.
Zatrzymała się i opuściła głowę, nie mając najwyraźniej dość sił, by spojrzeć na swojego –
syna? bratanka? siostrzeńca? – i zaakceptować to, kim się stał. Wszyscy potrzebowali czasu,
bo nic już nie mogło być takie jak wcześniej. Wysłano gońców do innych obozów z wieścią,
że odzyskano dzieci, które uważano za martwe. Co mogli zrobić Verdanno? Porzucić je
jeszcze raz? Odwrócić się plecami i stwierdzić, że Wilki nie są z ich krwi, bo jeżdżą konno?
Za coś takiego sama podpaliłaby im wozy.
Mimo wszystko była dobrej myśli. Po pierwsze niektórzy już twierdzili, że Laal dała im
znak, pozwalając odzyskać dzieci, i pokazała Verdanno nową drogę. Po drugie w
spojrzeniach, jakimi młodzi Wozacy obrzucali swoich cudem odzyskanych braci i kuzynów,
była nieskrywana zazdrość. Nie będzie łatwo, lecz wkrótce verdańskie konie poznają ciężar
siodeł na grzbietach.
Poła namiotu rozchyliła się i Kocimiętka wyszedł na zewnątrz. Odkąd się spotkali, minę
miał taką, jakby ktoś ukradł mu najlepszego wierzchowca spod tyłka, i to w biały dzień.
And’ewers odesłał go z resztką czaardanu w stronę gór, na poszukiwanie Laskolnyka. Lecz
nie dość, że to Laskolnyk znalazł ich mały oddział, to jeszcze ominęła go bitwa, o której
wkrótce na całych Stepach będzie głośno. Yawenyr został pobity przez Wozaków i ich
nowych sprzymierzeńców, a Sardena Waedronyka przy tym nie było.
Życie jest wredne i niesprawiedliwe.
Usiadł koło niej, wsunął wyschnięte źdźbło trawy między zęby i zaklął.
– Ciągle się kłócą?
Skinął tylko głową, obserwując odjeżdżającego Wilka.
– Wszystko przez nich.
– Nie rozumiem, Sarden.
– Zastanawiałaś się kiedyś, co by było, gdyby Verdanno chcieli zamienić się w
kawalerię? Jakieś ćwierć miliona nowych jeźdźców w okolicy Stepów?
– Nie – odparła szczerze. – Nigdy. A ty?
– Ja też nie. – Uśmiechnął się dziwnie i wypluł trawę. – Ale niektórzy tak, i najwyraźniej
ich to przeraża. Kha-dar odmawia ruszenia na Yawenyra, mimo buntu Sowynenna Dyrniha –
dodał, jakby to wszystko wyjaśniało.
Kailean już o tym słyszała. Ostatni z Synów Wojny, ten, który podobnie jak Amanewe
Czerwony nie pochodził z prawdziwych Se-kohlandczyków, poderwał swoich ludzi do walki,
uderzając na ziemie Zawyra Heru Loma. Plotki w czaardanie głosiły, że miało to coś w
wspólnego z małym tabunem koni i gromadką jeńców, których przekazał w jego ręce
imperialny wywiad. Zdarzenia z poprzedniego lata, rozpaczliwa gonitwa między wzgórzami
w charakterze przynęty, wydały owoce.
Heru Lom zawrócił na południe, usiłując ocalić, co się da. Dwóch Synów Wojny
walczyło między sobą, jeden został prawie całkowicie zniszczony, drugi przeszedł na stronę
Wozaków. Ojcu Wojny został tylko Kaileo Hynu Lawyo i własna gwardia. Nigdy nie był
słabszy.
Wieści w obozie rozchodziły się szybko, a ta należała do ważniejszych. Ruszajmy –
mówiła, obozy wciąż schodzą z gór, świeże siły, ludzie rwący się do walki; mamy teraz po
swojej stronie i Sahrendey, i Wilki, i Laskolnyka, zbierze się ze czterdzieści tysięcy jazdy,
piętnaście tysięcy rydwanów i tyle wozów, ile jeszcze świat nie widział. Ruszajmy!
Zmiażdżmy węża czającego się na Stepach! Dokończmy dzieła!
Lecz Laskolnyk powiedział – nie. Wozacy mają się umocnić na Wyżynie i nie ruszać się