zdaniem wyrzucono go dokładnie tak, jak go znaleźliśmy, w portkach, kaftanie i butach.
– Wyrzucono?
Fenlo Nur pokiwał głową.
– Sam nie skoczył, prawda? Niby skąd? I jeszcze coś, ale chciałbym, żeby Azger
najpierw jeszcze ze mną to sprawdził. Możemy?
– Idźcie.
Kenneth patrzył, jak tropiciele pochylają się nad ciałem i myślał. Jeśli to jeden z
zaginionych żołnierzy, trzeba natychmiast pchnąć wiadomość do Kehlorenu. To nie jest
informacja, którą mógł przekazać dopiero po powrocie, bo tych strażników szukano w całych
górach. Mignęła mu przed oczyma wizja magicznych portali otwierających się tu i tam nad
dzikimi zakątkami Olekadów i wypadających z nich, krzyczących ludzi. Otrząsnął się.
Reszta kompanii zorientowała się już najwyraźniej, że to nie jest zwykły trup, bo
żołnierze zaczęli szeptać, popatrując na zwłoki. Kenneth uciszył ich kilkoma ruchami. Czekał
na Azgera i dowódcę Piątej.
– No i? – zapytał, gdy tylko stanęli przed nim.
Starszy tropiciel miał dziwną minę. Zagubioną i bezradną.
– On... – Westchnął ciężko, jakby słowa nie chciały mu przejść przez gardło. – On jest
taki... chudy nie tylko dlatego, że wiatr i zimno go zmumifikowały, panie poruczniku... On...
cholera... wygląda na to, że on przez wiele dni nie dojadał... może nawet przez miesiąc. Gdy
spadał, był chudy jak szczapa. I... ja też sądzę, że to nasz... Jeden z Bękartów...
Kenneth przymknął oczy, powoli nabrał powietrza i wypuścił je.
– Przekażcie reszcie, co znaleźliśmy – rzucił rozkaz. – Niech ludzie mają oczy dookoła
głowy. Młodszy dziesiętniku, znajdziesz znów to miejsce?
– Tak, panie poruczniku.
– Twoja dziesiątka pójdzie z Trzecią z powrotem na skraj lasu. Andan!
Brodaty dziesiętnik przytruchtał pospiesznie.
– Na rozkaz.
– To najpewniej jeden z Bękartów. – Wskazał ciało. – Ty i Piąta wracacie po resztę. My
zostaniemy tutaj. Ruszacie biegiem, chcę tu mieć całą kompanię, najszybciej jak się da. I
niech Has ruszy swój chudy tyłek, potrzebuję kogoś, kto zna się na czarach. Minęło kilka
miesięcy, ale może został choć cień, fragment Mocy, smród aspektu. Chcę to wiedzieć.
Powiedz też And’ewersowi, że jeśli zależy im na czasie, mogą zacząć usuwać kamienie od
linii lasu aż do tego miejsca, resztę trasy wyznaczę, jak zajmiemy się tym nieszczęśnikiem. I
niech wyśle jakoś wiadomość do Czarnego. Ciało odeślemy na tyły później.
Dziesiętnik zasalutował.
– Rozkaz!
Kenneth podniósł głos:
– Uwaga. Zostajemy tu na jakiś czas. Oczy dookoła głowy. Skończyła się wycieczka, od
teraz jesteśmy na terenie wroga.
Tam, gdzie giną strażnicy, zawsze jest teren wroga.
* * *
Has spokojnie obejrzał ciało, wymienił kilka szeptanych zdań z Azgerem i wrócił do
porucznika.
– Leży tu dwa do czterech miesięcy – potwierdził przypuszczenia tropiciela. – To znaczy,
że zginął, zanim wyruszyliśmy ze Stepów. Po co mi go pokazujesz?
– Zabito go przy użyciu czarów. Czujesz coś?
– Po tylu dniach? Nie. Poza tym nie użyto przeciw niemu czarów bezpośrednio. Padł ich
ofiarą, ale go nie dotknęły, rozumiesz?
– Mniej więcej. A miejsce, z którego go zrzucono? Czarownik wykonał jakiś wozacki
gest, a potem, najwyraźniej przypominając sobie, z kim rozmawia, pokręcił głową.
– Już go nie ma. Portal otworzył się na chwilę i zaraz zamknął. A powietrze nie trzyma
zbyt długo takich śladów.
Kenneth zacisnął szczęki, właściwie czego się spodziewał po tylu miesiącach?
– Nic nie znalazłeś?
– Niewiele. Wygląda na to, że jego śmierć nie ma z naszym marszem nic wspólnego...
– A ja mam wrażenie, że nawet popierdywanie świstaków ma z nim coś wspólnego.
Odkąd przybyłem w te góry, wszyscy gadają tylko o Verdanno i ich karawanach. Nie mydl mi
oczu.
– Masz swoje rozkazy, poruczniku, i po prostu je wykonuj.
– Oczywiście. A więc rozłóżcie się tu obozem na dziesięć albo dwadzieścia dni. Nie
wiadomo, kiedy znajdziemy resztę szlaku.
Zderzyli się wzrokiem. Zdawało się, że na dnie czarnych oczu Hasa pełgają małe
płomyki. Nagłe czarownik skrzywił się i parsknął krótkim śmiechem.
– Teraz rozumiem, czemu Meekhańczycy mówią, że lepiej nie zadzierać z
czerwonowłosymi. Jesteś uparty jak pijany muł, przyjacielu. – Pokiwał głową. – Mógłbym
stwierdzić, że nie potrzebujemy was, wystarczą wasze mapy.
Kenneth pstryknął palcami.
– Bland! Do mnie.
Strażnik pojawił się w kilka uderzeń serca. Na plecach, oprócz worka z prowiantem, miał
przytroczoną skórzaną tubę.
Porucznik wyjął pergaminową płachtę i podał ją Hasowi.
– Czytaj.
Mapa była normalną mapą Górskiej Straży, zaznaczono na niej najważniejsze szczyty,
doliny, przełęcze i lasy – oraz szlak, który miał ich zaprowadzić do skalnej ostrogi, wiodącej
na wyżynę. Lecz znaczyło to również, że oprócz zwykłych, łatwo rozpoznawalnych symboli
znajdowały się na niej dziesiątki ideogramów, dziwnych znaków, tajemniczych bohomazów.
– To mapa Górskiej Straży, a jeśli chcesz wywołać furię meekhańskiego kartografa, rzuć