– Nie sądzę. W górach przestrzegamy umów, zwłaszcza gdy obie strony mają broń pod
ręką. A to jest ich ziemia i mają prawo do pobierania opłaty za jej przebycie. Możecie
oczywiście przebić się siłą. Stracicie dwa, może trzy dni i kilkuset ludzi.
głową.
– Mądre słowa. Jeśli miejscowi złamią umowę, zawsze możemy im dać jeszcze więcej
dobra, na przykład trochę naszego żelaza, tak, żeby im bokiem wyszło. Ale wojnę
powinniśmy zacząć na wyżynie, a nie w górach. Poza tym najwyraźniej porucznik przychyla
się do ich propozycji. Dlaczego?
– Bo widziałem wąwóz za tą doliną. – Kenneth zobrazował rozmiar wąwozu ruchem rąk.
– Jest niewiele szerszy niż szczelina, którą tak sprytnie przygotowaliście do drogi. Ludzie,
którzy znają trasę na jego szczyt, mogą was mocno opóźnić. A za wąwozem znajduje się Orla
Grań, najtrudniejsze miejsce na całym szlaku. Z jednej strony jest tam tak stromo, że jeden
krok i człowiek spada w przepaść, z drugiej nieco łagodniej, wóz może i da radę przejechać,
ale będzie musiał posuwać się bardzo powoli, mocno przechylony na bok, mały błąd i się
przewróci. Nie ma jak manewrować. Dwudziestu ludzi z łukami i kuszami zatrzyma tam
armię.
Wymienili spojrzenia, Emn’klewes Wergoreth był spokojny, And’ewers wręcz obojętny,
tylko chudy dowódca rydwanów kipiał.
– To czego chcą? – wysyczał wreszcie.
– Dziesięciu wozów mieszkalnych z pełnym wyposażeniem, łóżkami, meblami,
naczyniami, i tak dalej. Nie chcą koni, od razu to zaznaczyli, w tej dolinie ledwo wystarcza
trawy dla ich owiec i kóz, ale wasze wozy ich oczarowały. Nigdy czegoś takiego nie widzieli.
Mówiący Ludzi Ziemi zaproponował taki układ: pięć wozów teraz, pięć, gdy opuścicie
dolinę. To uczciwa propozycja.
Nawet Awe’aweroh lekko się uśmiechnął.
– Tylko tyle?
– Każda rzecz ma taką wartość, jaką widzi w niej kupujący.
Porucznik miał rację. Dla wozackiej armii utrata dziesięciu wozów mieszkalnych była
błahostką w porównaniu z opóźnieniem, jakie spowodowałaby walka z tubylcami. A dla
miejscowych wozy mieszkalne stanowiły dar niebios, cudny i niebywały w swoim bogactwie.
Verdanno myśleli tak samo.
– Dostaną swoje wozy. –
– Orla Grań. – Kenneth przeszedł do najważniejszej sprawy. – Ją też sobie obejrzałem.
Jest nie tylko wąska, ale i stroma, takie siodło – pokazał dłonią łuk – z ostrym podjazdem w
połowie długości. Mocniej obciążony wóz nie podjedzie tam nawet z poczwórnym
zaprzęgiem. Za stromo. Większość z nich trzeba będzie rozładować, inaczej te, które wiozą
belki albo zapasy, utkną.
– Od kiedy to Górska Straż zna się na wozach?
– Odkąd niektórzy nasi żołnierze służyli jako strażnicy karawan kupieckich. A jeśli tą
granią nie przejechałby wyładowanym wozem żaden z naszych kupców, to wam się też nie
uda. Wozy trzeba rozładować, część rzeczy przenieść ręcznie i załadować dopiero po drugiej
stronie. Inaczej stracicie tu bogowie wiedzą ile pojazdów i czasu. Oczywiście jeżeli pogoda
się utrzyma – dodał. – Na razie to lekki deszczyk, jeśli zacznie poważnie padać albo przyjdzie
śnieg i prawdziwy wiatr... będzie trzeba czekać.
Milczeli, patrząc na niego gniewnie i Kenneth nagle zrozumiał, że im, synom Stepów, nie
bardzo mieści się w głowach, jak teren i pogoda mogą kogokolwiek zatrzymać. Wychowały
ich bezkresne równiny, na których i owszem, bywało ciężko, zimą śniegi, a wiosną i jesienią
deszcze mogły utrudnić poruszanie się, ale zawsze dobry koń i lekki rydwan albo sanie
potrafiły przewieźć człowieka z miejsca na miejsce. Nawet w czasie najmroźniejszych
miesięcy, gdy splunięta ślina zamarza w locie, można wędrować z miejsca na miejsce.
Porucznik westchnął ciężko.
– Nie zdajecie sobie sprawy, gdzie się znajdujecie, prawda? Chyba dlatego góry wydają
się wam sprzyjać. Bo lubią połączenie odwagi i brawury, nie, nie przerywaj. – Awe’aweroh
Mantoru zamknął usta. – To są Olekady. Nie jestem stąd, ani ja, ani moi ludzie, ale wiemy, że
jeśli chodzi o surowość, to tylko Wielki Grzbiet może z nimi konkurować. A nawet on
przegra z tutejszymi wiatrami. Jak myślicie, dlaczego Świątynia Dress tu właśnie obrała sobie
siedzibę? Dlaczego Pani Wiatrów ukochała te góry?
Kenneth zabębnił palcami po blacie, pokiwał głową.
– Olekady to najbardziej wietrzne miejsce na świecie. Większość tutejszych dolin jest
długa, wąska i rozciągnięta z południa na północ. Mijaliśmy kilka takich po drodze. Wiatry z
południowych Stepów wpadają w te doliny i rozpędzają się w nich, bywa i tak, że kilka dolin,
położonych jedna obok drugiej, kieruje je w jedno miejsce, gdzie kumulują się w potężny
podmuch, zwany Oddechem Bogini. Słyszałem o całych stadach bydła zdmuchiwanych takim
wichrem w przepaść. Ta grań, o której mówię, to taki właśnie komin i jeśli zacznie wiać,
żaden wóz nie ustoi na kołach. A jeśli zacznie naprawdę padać deszcz albo śnieg, woźnice nie